Uścisk Marszałka. Gdy przeszłość nabiera rysów wieczności

Historia jako żywa pamięć jest międzypokoleniową opowieścią. Dlatego wspominam Panią Helenę. Ona opowiadała mi o Marszałku. W jej opowieści przeszłość nabierała rysów wieczności.

Ze wszystkich przyjaciółek mojej Babci najbardziej pamiętam Panią Helenę. Mieszkała w małym starym domu gdzieś na obrzeżach miasta. Na szyi nosiła medal obrońców Warszawy z 1920 roku. I miała wyjątkowa rękę – rękę, którą dwukrotnie ściskał Marszałek Piłsudski. Jako mały chłopiec oglądałem tę rękę z podziwem. I szukałem na niej śladów legendarnego Bohatera. Skoro ściskał ją Marszałek – myślałem – muszą tam być…

Oś opowiadań Pani Heleny stanowiły te dwa momenty – dwa uściski dłoni: raz podczas wizytacji ochotników wojennych, drugi raz podczas uroczystości w Belwederze. Za pierwszym razem Marszałek miał powiedzieć: „Takich żołnierzy nam potrzeba!” Za drugim: „Gdybym miał więcej takich żołnierzy, więcej bym zwojował…” Oczyma wyobraźni widziałem te dwa wydarzenia przed sobą. Były one dla mnie jakby dwoma promieniami mitycznej przeszłości. Przeszłości, która zastygła w czasie i stała się niemal wiecznością.

Pani Helena urodziła się mniej więcej na początku XX wieku i dla wszystkich znajomych stanowiła jego symbol. Wiedziała, jak było i wiedziała, jak jest. II Rzeczpospolita była czasem jej najpiękniejszych lat życia i najpiękniejszym czasem Polski. Czasem, który skończył się wraz ze śmiercią Marszałka. Wtedy Polska pogrążyła się w żałobie. Kilka lat po niej wybuchła wojna, a potem przyszedł komunizm. Dla Pani Heleny komunizm był nocą, której końca oczekiwała i której mroki (choć na chwilę) rozpraszała swoimi wspomnieniami.

Pani Helena nie doczekała końca komunizmu i nie doczekała końca XX wieku. Czy odnalazłaby się w III Rzeczypospolitej? Nie wiem. Wiem za to, że bez Pani Heleny i bez jej opowieści II Rzeczpospolita byłaby dla mnie tylko martwą literą, a jej – taki czy inny – powrót nie byłby dla mnie wart tęsknoty. Historia jako nauka jest rekonstrukcją przeszłych faktów, ale historia jako żywa pamięć jest międzypokoleniową opowieścią. Opowieść ta – nawet gdy jest idealizacją, a może dlatego że nią jest – tworzy wspólnotową ciągłość i tożsamość. Bez niej nie jest możliwe ani trwanie, ani odrodzenie. Dlatego warto świętować narodziny II Rzeczypospolitej. Istotą świętowania musi być jednak autentyczna opowieść, która rozpala wyobraźnię i która podtrzymuje zbiorową pamięć. Bez opowieści świętowanie straci swój blask, a w końcu zaniknie.

Czytaj też: Trudno być patriotą

I jeszcze jedno. Każdy akt żywej pamięci nosi w sobie metafizyczną tajemnicę, a nawet w pewnym sensie jest aktem religijnym. Gdy wspominamy minione wydarzenia, odnosimy się przecież do tego, czego już nie ma. Czy jednak jest możliwe jakiekolwiek dotykanie zdarzeń nieistniejących? Wydaje się, że aby było to możliwe, zdarzenia te muszą jednak jakoś być. Jak? Filozofowie nieraz głowili się nad tym pytaniem. Jedna z ich koncepcji mówi, że to, co z naszej perspektywy już nie istnieje, wciąż istnieje z wiecznej lub ponadczasowej perspektywy Boga. W każdym rzetelnym akcie wspominania zbliżamy się do tej perspektywy. Nie będzie zatem zbytniej przesady w stwierdzeniu, że każdy taki akt jest dany jako łaska uczestnictwa w Boskim poznaniu. Nic więc dziwnego, że najważniejsze akty liturgiczne zawierają moment wspominania i uobecniania. Nic też dziwnego, że nawet świeckie akty zbiorowej pamięci przypominają liturgię – liturgię, która bez Boga nigdy nie osiągnęłaby swego celu.

11 XI wspominam Panią Helenę. I wspominam wszystko, co opowiadała. W szczególności wspominam te dwa momenty, w których Marszałek uścisnął jej dłoń. Te dwa momenty wciąż trwają w wieczności Boga. Łaska pamięci sprawia, że mogą być dziś obecne i dla nas.

Uścisk Marszałka. Gdy przeszłość nabiera rysów wieczności   Fotografia z wystawy na 100-lecie odzyskania Niepodległości w Muzeum Narodowym w Warszawie Tomasz Gołąb /Foto Gość

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak