O tym, jak naśladować błogosławionego Prymasa Tysiąclecia, mówi kardynał Kazimierz Nycz.
Ks. Adam Pawlaszczyk:
Czy dłużyło się Księdzu Kardynałowi oczekiwanie na tę przesuniętą beatyfikację, czy raczej – jak niektórzy – dostrzega w tym Eminencja jakieś szczególne zrządzenie Opatrzności?
Kard. Kazimierz Nycz:
Dostrzegam. Najpierw było mi po prostu żal, że z powodu pandemii trzeba beatyfikację przesunąć. Po wielu rozmowach ze Stolicą Apostolską zadecydowaliśmy, że lepiej, żeby uroczystość o tak wielkiej dla Polski randze odbyła się nieco później. Ale kiedy okazało się, że w międzyczasie papież uznał cud dokonany za wstawiennictwem matki Czackiej, stwierdziłem, że ona „dogoniła” prymasa. I bardzo mnie to ucieszyło. Oczywiście nie ukrywam, że na pewno część starszych księży, zwłaszcza święconych przez Wyszyńskiego, uważała, że może to być jakaś forma „umniejszenia” rangi jego beatyfikacji, ale ja nie przyjmuję takiej argumentacji. To jest trochę tak jak z Wojtyłą i Wyszyńskim – niektórzy twierdzili, że Wojtyła działał niejako „w cieniu” Wyszyńskiego. A przecież oni obaj, razem, komplementarnie byli Kościołowi w Polsce potrzebni. Swoją drogą ja to bym się o wiele bardziej cieszył, gdyby do tej dwójki nowych błogosławionych dołączyła jeszcze jedna osoba, a mianowicie ksiądz Korniłowicz. To on przecież odkrył w młodym księdzu Wyszyńskim jakąś wyjątkowość i zaprowadził go do Róży Czackiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.