O proszeniu, dotknięciu i dyscyplinie wiary opowiada Beata Grzyb.
Barbara Gruszka-Zych: Po ekshumacji mogłaś dotknąć ciała o. Pio.
Beata Grzyb: To było wielkie wydarzenie, czterdzieści lat po jego śmierci. Mimo że ogłoszono go świętym, dotąd nie oglądano jego ciała, czyli nie dokonano kanonicznego rozpoznania. W mediach w marcu 2009 r. pokazano tylko fragmenty nagrań z otwierania trumny, potem komisja udała się do specjalnego pomieszczenia i nie relacjonowano jej prac. W kwietniu 2009 r. szczątki doczesne świętego zostały wystawione publicznie, by mogli czcić je wierni. Bardzo to przeżyłam, kiedy zakonnicy i my, świeccy pracownicy sanktuarium, zostaliśmy dopuszczeni przed nie jako jedni z pierwszych. Wiedziałam, że zachowały się jego dłonie i stopy, i było dla mnie jasne, że chcę ich dotknąć. Natychmiast kupiłam chusteczki oraz różaniec, żeby przyłożyć je do dłoni o. Pio, przez tyle lat przebitych na wylot stygmatami. Każdy niósł coś ze sobą, a ja czułam, że idę na autentyczne spotkanie z moim świętym. Przeżyłam niesamowite zaskoczenie, że leży bez żadnej osłony na marmurowym postumencie. Już samo obserwowanie reakcji kolegów podchodzących do jego ciała było przejmujące. Ktoś płakał, komuś zrobiło się słabo…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.