Obdarzony nietuzinkowym bas-barytonem, wyśpiewywał dźwięki dla innych nieosiągalne. I choć najczęściej wspominamy go jako wykonawcę arii Skołuby w „Strasznym dworze”, warto pamiętać, że jego repertuar był bardzo rozległy.
Odnosił sukcesy na wszystkich kontynentach, śpiewając na najważniejszych scenach świata. Występował u boku Marii Callas, nagrywając – jako pierwszy polski artysta – partię solową dla wytwórni Columbia Records. Mało kto jednak wie, jak bogaty miał życiorys. Żołnierz Armii Krajowej, uczestnik akcji „Burza” na Wileńszczyźnie, aresztowany przez NKWD i zesłany w głąb Rosji. Już po wojnie wyrzucony z pędzącego pociągu przez radzieckich żołnierzy, przypłacił to zdarzenie złamaniem kręgosłupa, nóg i barku. „A jednak przeżyłem. Tylu moich bliskich kolegów zginęło, a ja żyję” – mówił po latach Bernard Ładysz.
Wilno jest we mnie
Dożył pięknego wieku – 98 lat. „Każdy, kto choć raz spotkał się prywatnie z Bernardem Ładyszem, kto słuchał jego opowieści, jego swawolnej narracji, śledził bieg splatających się wątków, przemieszanych obrazów z życia, nie potrafi oprzeć się wrażeniu, że to życie jest gotowym scenariuszem filmowym. Liryka przeplata się z koszmarem, pogoda wspomnień z żartobliwie podanymi dramatycznymi sytuacjami. Jest bieda, wręcz nędza, i najwyższe zaszczyty, nienawiść i strach, spryt i cwaniacki uśmieszek, ratujący z opresji” – napisała Maria Sierotwińska-Rewicka we wstępie do wywiadu rzeki z artystą, zatytułowanego… „Rzeka Bernarda Ładysza”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski