Po co nam język polski, skoro wszyscy cywilizowani ludzie mówią po angielsku? Po co wmawiać sobie, że najpiękniejsze są polskie krajobrazy, skoro widzieliśmy piękniejsze? Po co mamy rządzić się sami, skoro bycie częścią większej instytucji może dawać większe korzyści?
06.11.2023 11:33 GOSC.PL
Zbliżające się Narodowe Święto Niepodległości skłania do refleksji nad takimi wartościami jak suwerenność i patriotyzm. Moja refleksja nie będzie ani ich apoteozą, ani ich deprecjacją. Raczej chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz: w dobie przemian cywilizacyjnych wartości te stają się coraz trudniejsze. Niełatwo je dziś realizować, a nawet niełatwo określić, na czym ich realizacja miałaby polegać. Nic więc dziwnego, że coraz więcej ludzi od tych wartości – w sposób jawny lub zamaskowany – odchodzi. Nic też dziwnego, że prawdziwy patriota staje przed dylematami, których rozwiązanie wymaga wyjątkowych umiejętności.
Jakie czynniki wyznaczają tożsamość narodową i państwową? Z pewnością jest ich wiele, ale za najważniejsze uznałbym język, ziemię i władzę. Skupię się na pierwszym z nich, gdyż – przewiduję – to on (podobnie jak to było w XIX wieku) stanie się ostatnim bastionem polskości. Na bastionie tym jednak pojawiają się rysy, lecz nie z powodu działania zaborców, tylko z powodu naturalnych procesów cywilizacyjnych. O jakie procesy tu chodzi?
Najogólniej rzecz ujmując, chodzi o procesy globalizacji. Jedną z ich konsekwencji jest… dwujęzyczność. Kiedyś zjawisko to obejmowało elity, które posługiwały się językiem polskim i językiem francuskim. Dziś zjawisko to – z zamianą francuskiego na angielski – staje się czymś masowym. Istotne w nim jest nie to, że coraz więcej Polaków – rzecz potrzebna i godna pochwały – zna (lepiej lub gorzej) dominujący na świecie język obcy. Istotne jest to, że coraz więcej Polaków „żyje” w języku obcym. Język ten jest językiem ich pracy (gdy weźmiemy pod uwagę na przykład pracowników międzynarodowych korporacji), ich zamieszkania (gdy weźmiemy pod uwagę na przykład tych, którzy przenieśli się do krajów anglosaskich), ich rozrywki (gdy weźmiemy pod uwagę na przykład miłośników gier komputerowych, a szerzej: fanów całej pop-kultury). W tym ostatnim przypadku często mamy do czynienia z tłumaczeniami, ale rzadko polegają one na eleganckim spolszczeniu tekstu obcego. Raczej polegają one na tworzeniu polsko-angielskiego „miksu”. W efekcie nawet ci, którzy nie znają języka obcego, stają się dwujęzyczni albo – mówiąc ściślej – ich rodzimy język przekształca się w język obcy lub w jakiś nowy (dotąd nieznany) język.
Dla zobrazowania powyższego zjawiska podam trzy przykłady. Znajoma adiustatorka (na prywatny użytek) bada – pod kątem leksykalnej i gramatycznej polskości – dostarczane jej teksty. Z badań tych wyłania się prawidłowość: im młodszy autor, tym jego tekst jest mniej polski. Z kolei o wpływie anglicyzmów na język naszej religijności przekonałem się sam, gdy podczas rekolekcji małżeńskich słuchałem (skądinąd wzruszającego) świadectwa pewnej pani, która dzieliła się tym, jak otrzymywała „suport” od Ducha Świętego i od małżonka. Okazało się, że tylko słowa nowego „świętego” języka są w stanie oddać jej duchowe przeżycie. Trzeci przykład: pewien kolega z pracy zwierzył mi się, że – aby ułatwić przyszłą karierę swych dzieci – rozmawia z nimi… wyłącznie po angielsku.
Rozpatrzmy ten ostatni przykład. Ktoś powie: mam nadzieję, że dzieci kolegi mają jeszcze polskojęzyczną matkę, która poświęca im znacznie więcej czasu niż ojciec. Ktoś inny jednak powie: ten kolega ma rację. Po co nam język polski, skoro wszyscy cywilizowani ludzie mówią po angielsku? Uczmy jak najwcześniej i jak najwięcej angielskiego, a język polski zostawmy tylko hobbystom zainteresowanym lokalnym folklorem. Skończmy wreszcie z syndromem „po wieży Babel” i wróćmy do jednego języka. Popularność angielskiego (mniejsza o to, że akurat tego języka) jest okazją, którą należy wykorzystać. Wykorzystać do czego? Do tego, by nasze życie stało się łatwiejsze.
Podobne rozważania można snuć także o innych czynnikach tożsamości narodowej i państwowej. Kiedyś Polacy wyjeżdżali na dłuższy czas za granicę jedynie z powodu prześladowań lub z powodu braku chleba. Dziś – w czasach powszechnej mobilności – wyjeżdżają z różnych innych powodów. Dlaczego mieliby tu żyć, powie ktoś, skoro gdzie indziej żyje im się lepiej? Dlaczego mają wmawiać sobie, że najpiękniejsze są krajobrazy nad Wisłą, skoro widzieli krajobrazy piękniejsze? Dlaczego mieliby się czuć obywatelami Polski, skoro (gdyby im się to opłacało) mogliby się czuć obywatelami innego kraju lub obywatelami jakiejś większej struktury międzynarodowej?
W tym miejscu dochodzimy do problemu, który teraz tylko sygnalizuję, a który przez najbliższe lata będzie – w sposób wyraźny lub pomieszany – przedmiotem naszych najgorętszych dyskusji. Czy – a jak tak, to w jakim stopniu – przekazywać kompetencje naszej władzy państwowej na rzecz Unii Europejskiej? Nie wierzę, że owo (tak lub inaczej pojęte, a już rozpoczęte) przekazywanie kompetencji nie będzie miało miejsca. I to z prostego powodu: ponadpaństwowa instytucja, która chce być spójna, silna i sprawna, nie może być wiecznym klubem dyskusyjnym. Jedni mówią: patriota powinien z tym walczyć. Drudzy: patriota powinien to poprzeć. Trzeci: patriota powinien to poprzeć tylko w tym aspekcie, który gwarantuje zwiększenie dobrobytu Polaków. Założę się, że wkrótce do spierających się stron dołączą ci, którzy bez owijania w bawełnę powiedzą: skończmy z tym patriotyzmem! Czy nie lepiej być obywatelem samej Europy? Gdy my zostaniemy obywatelami Europy, to może nasze wnuki zostaną kiedyś obywatelami świata…
Wróćmy do języka. Niedawno rozmawiałem z profesorem amerykańskiego uniwersytetu, który urodził się na „obczyźnie”. (Jego rodzina opuściła Polskę jeszcze przed wojną). Powiedział mi, że pomimo tylu lat wykładania w języku angielskim zdarza mu się nieraz, że ktoś po zajęciach podchodzi do niego, żartując mniej więcej w ten sposób: Twoja mowa (a ściślej: Twój akcent) Cię zdradza – pochodzisz z Europy środkowo-wschodniej. Sytuacje takie nie są jednak dla mojego rozmówcy czymś przykrym. Przeciwnie: potwierdzają jego tożsamość, niepowtarzalność i rozpoznawalność.
Czego uczy nas opowieść mojego rozmówcy? Może tego, że warto dbać o swój ojczysty język, by nie rozpłynąć się w jednym (choć niejednorodnym) języku światowym. Może warto też mieć gdzieś nad Wisłą kawałek ziemi i dom, który jest naprawdę z dziada pradziada swój i do którego – jako do swojego – zawsze można wracać. Może także warto w swoim domu i na swojej ziemi rządzić się samemu, a nie szukać tych, którzy hipotetycznie zrobią to za nas lepiej. W patriotyzmie chodzi po prostu o bycie sobą. Głębiej pojęte bycie sobą.
Strona z „Księgi Henrykowskiej” ze zdaniem uważanym za najstarsze zapisane w języku polskim: „Day ut ia pobrusa, a ti poziwai” (Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj). Henryk Przondziono / Foto GośćJacek Wojtysiak