Jakie skojarzenia może budzić tytuł „Czarna wołga”?
Młodszym czytelnikom niewiele on mówi, starszym może przywoływać koszmary, strachy, może nawet jakieś traumy z dzieciństwa. Bo w latach 60. i 70. ubiegłego wieku historia o krążącej po Polsce czarnej wołdze zawsze wiązała się z porywaniem dzieci. Była to klasyczna miejska legenda, temat rozmów w kolejkach, obrastający we wciąż nowe, mrożące krew w żyłach szczegóły. Ile w tej legendzie było prawdy (okazuje się, że niemało) sprawdzili twórcy dokumentalnego serialu „Czarna wołga”, który w czwartkowe wieczory emituje TVP Historia.
Duet Piotr Litka (reżyser) i Przemysław Semczuk (scenarzysta, narrator) ma już na swoim koncie cykl o seryjnych mordercach z czasów PRL. Podobnie jak w tamtym serialu, także i tu nie chodzi o tanią sensację czy epatowanie zbrodnią. To przede wszystkim solidne śledztwa dziennikarskie odkrywające nieznane okoliczności wydarzeń sprzed lat, zdjęcia, nagrania, opowieści świadków, które kiedyś, z różnych powodów nie mogły być ujawnione. Bo jak wiadomo, PRL to był kraj, w którym takie zjawiska jak morderstwa, porwania, zamachy bombowe, czy napady na banki oficjalnie nie istniały. A jeśli już nie dało się ich ukryć, wykorzystywano przestępstwo dla działań socjotechnicznych i propagandowych, mających wykazać sprawność Milicji Obywatelskiej.
„Czarna wołga” tylko w pierwszym odcinku opowiada o porwaniach dzieci – bo takie rzeczywiście miały miejsce. Co ciekawe, ogromną rolę w rozwiązaniu zagadki odegrała wtedy postawa społeczeństwa. W kolejne czwartki poznamy zarówno historie już nam znane, które ukażą swoje drugie dno, jak i wydarzenia zamiecione pod dywan przez cenzurę. Kto słyszał o zamachu bombowym na Leonida Breżniewa i towarzyszącego mu Władysława Gomułkę? Kto pamięta próbę zatrucia wody w Jeleniej Górze? Równie ciekawe jak nieznane fakty i nigdy nie prezentowane zdjęcia są okoliczności, w jakich dochodziło do przestępstw, i sposób ich rozgrywania przez władzę. Historycy spierają się, na ile PRL to było państwo totalitarne, zwłaszcza po 1956 roku. Spojrzenie na późniejsze dekady przez kryminalny filtr może być bardzo ciekawym wątkiem w takich dyskusjach. Bo okazuje się, że przypadkowe zabójstwo, do jakiego doszło na ulicy, mogło zostać wykorzystane do zorganizowania pokazowego procesu śledzonego z zapartym tchem przez cały kraj, zaś wydarzenia o nieprzewidywalnych konsekwencjach (jak wspomniany zamach) utajniano, tak by nikt się o nich nie dowiedział. Warto i z tego powodu śledzić kryminalną historię PRL.
Piotr legutko