Pewnego razu, przy omawianiu z dziećmi dzisiejszej Ewangelii, zapytałem moich małych rozmówców, czy widzieli kiedyś jakiegoś faryzeusza. Wszyscy zgodnie przytaknęli.
Zaproponowałem, by wskazali przykład faryzeusza w naszym gronie. Wszyscy zgodnie wskazali na mnie. Ewangeliczny opis zgadzał im się w stu procentach: chodzi z dobrotliwym wyrazem twarzy, w powłóczystej szacie i z długimi frędzlami, zajmuje zaszczytne miejsce w kościele, ludzie go pozdrawiają i nazywają „proszę księdza” albo „ojcze”. Czysty ideał. Postaram się więc naszkicować wizerunek współczesnego faryzeusza. Faryzeusz bywa na zewnątrz otaczany szacunkiem za roztropność, lecz pod pozorami roztropności lubi ukrywać tchórzostwo. Nie ujawnia swoich przekonań, żeby nie potraktowano go wzgardliwie. Uzasadniona roztropność może się z czasem zmienić w zły nawyk, który niszczy duszę. Nawet milczenie, które bywa roztropne, może zagrozić wewnętrznej uczciwości, jeśli staje się sposobem unikania konsekwencji własnych przekonań. Faryzeusz nie ma odwagi żyć prawdą i przestaje za nią tęsknić, nie żąda jej także od innych. W zamian za to umawia się z innymi na uprzejme traktowanie. Efektem tego jest społeczeństwo wykrętów.
Szukając prawdy i żyjąc nią, uczymy się ją kochać. Rugując prawdę ze swojego życia, nie potrafimy jej rozpoznać, kiedy ją widzimy. Skupiamy się na tworzeniu wymówek i racjonalizacji, które stają się podróbkami prawdy. Na koniec sami wierzymy w oszustwa tworzone na własny użytek i kłamstwa mówione innym, bo zmieniliśmy prawdę w dzieło własnego pomysłu. Główną cechą faryzeusza jest nawyk kłamstwa. Kłamie nieustannie i bez wysiłku o wszystkim – zwłaszcza sobie i o sobie. W ten sposób staje się nieprzejrzysty dla wszystkich. A co najważniejsze – jest nieprzejrzysty także sam dla siebie. Kolejne warstwy samooszukiwania, które buduje, izolują go tak doskonale od prawdy, że nie potrafi jej już rozpoznać. Jedyną prawdą jest dla niego własna nieskazitelność.
Bieda faryzeusza polega na zaabsorbowaniu pozorami. Najwyraźniej nie ma żadnej motywacji do tego, by być dobrym, a równocześnie gorąco pragnie wyglądać na dobrego. Cała jego „dobroć” rozgrywa się na poziomie pozorów. Unikanie prawdy wkrótce zmienia całe jego życie w skomplikowaną intrygę. Głównym defektem takiej osoby nie jest grzech, ale odmowa przyznania się do niego. Wszyscy grzeszymy – to oczywiste, ale niechęć do wzięcia odpowiedzialności za grzechy jest symptomem głębszego defektu duszy. Stajemy się źli, gdy próbujemy ukryć się sami przed sobą. Nie popełniamy niegodziwości bezpośrednio, ale pośrednio, w ramach procesu maskowania. Zło ma początek nie w braku winy, ale w próbie ucieczki od niej. Faryzeusz nie odrzuca pojęcia grzechu jako takiego – odrzuca tylko własny grzech. Bardzo chętnie potępia przy tym innych. Człowiek taki zamyka się na miłosierdzie Boga. Odrzucenie przebaczenia jest najbardziej toksycznym symptomem faryzeusza i źródłem jego rozpaczy.
Zapomniałem dodać, że mówiąc o faryzeuszach, bardzo łatwo jest używać słowa „oni”.
ks. Robert skrzypczak