Lewicowi Żydzi muszą zrozumieć, że narodu żydowskiego nie stać na bezsilność. Prawicowi Żydzi muszą zrozumieć, że władza wymaga ograniczeń moralnych. Jako naród nie możemy pozostać obojętni na udrękę Gazy. Ale nie możemy pozwolić, by to osłabiło naszą determinację do zniszczenia Hamasu – pisze Yossi Klein Halevi w eseju dla „Times of Israel” i „Gościa Niedzielnego”.
W dniu 7 października Izrael stał się dla Żydów najniebezpieczniejszym krajem na świecie. Okrucieństwo, którego dopuścił się Hamas, było dosłownie nie do zniesienia.
1. To jest wojna przeciwko powrotowi żydowskiej bezradności.
Większość świata zareagowała na atak Hamasu właśnie w ten sposób: nazwała to okrucieństwo scenami „nie do zniesienia”. Kiedy Izraelczycy mówią, że jakieś obrazy są „nie do zniesienia”, mamy to dosłownie na myśli: nie możemy tego znieść, nie możemy pozwolić, aby atak na nowo zdefiniował nas jako naród. Jesteśmy w stanie wojny po to, by wymazać katastrofalne, ciągłe postrzeganie Izraelczyków jako ofiary.
Bardziej jednak niż same okrucieństwa dla wielu z nas nie do zniesienia była bezradność naszych rodaków. Nie ma nic bardziej sprzecznego z izraelskim etosem niż palenie Żydów żywcem z rękami związanymi za plecami, bez Sił Obronnych Izraela w zasięgu wzroku.
Czytaj również:
Kilka dni bezpośrednio po ataku odebrałem telefony od paru europejskich dziennikarzy z pytaniem, czy postrzegam ten atak jako „moment Holokaustu”. Współczuli nam, chcieli dobrze. Ale nie mogłem dać im odpowiedzi, której szukali. Nie, nie potrzebuję „drugiego Auschwitz”, by czuć się zmotywowanym do obrony siebie przed Hamasem – odpowiedziałem. Mieszkam na Bliskim Wschodzie; los Jazydów jest dla mnie ważniejszy niż Babi Jar [wąwóz leżący w obrębie Kijowa, gdzie w czasie II wojny światowej znajdował się obóz koncentracyjny, miejsce kaźni głównie Żydów – przyp. red]. Nie ufam też europejskiej sympatii dla Izraela opartej na Holokauście. To wsparcie jest niestabilne; dziś stosuje się to do martwych Żydów, jutro do martwych Palestyńczyków.
Wsparcie, o które zabiegam, opiera się na zrozumieniu, że Izrael stoi w obliczu ludobójczego reżimu na swojej południowej granicy, że reżim ten musi zostać zniszczony nie tylko ze względu na nas, ale także ze względu na region, oraz że jedynym sposobem zniszczenia infrastruktury terrorystycznej zakorzenionej w ludności cywilnej są metody działania Sił Obronnych Izraela.
Wylew współczucia dla Izraela był kojący dla naszych dusz, zwłaszcza w tych traumatycznych pierwszych dniach. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że znaczna część tej sympatii zacznie wyparowywać wraz ze strasznymi scenami zniszczeń w Gazie. Wiedzieliśmy też, że mając wybór, woleliśmy być potępiani przez zachodnią opinię publiczną niż przez nią żałowani.
Nie potrzebuję „drugiego Auschwitz”, by czuć się zmotywowanym do obrony siebie przed Hamasem. Mieszkam na Bliskim Wschodzie; los Jazydów jest dla mnie ważniejszy niż Babi Jar. Nie ufam też europejskiej sympatii dla Izraela opartej na Holokauście.
Bezpośrednio po ataku, rozpowszechniliśmy zdjęcia okrucieństwa i sprowadziliśmy na miejsce rzezi zagranicznych dziennikarzy. Jednak w obliczu rosnących cierpień w Gazie skuteczność polityczna tych obrazów maleje. Musimy przedstawić swoje argumenty przeciwko Hamasowi, nie szukając litości świata, ale jego zrozumienia. Nie angażujemy się w rywalizację z Palestyńczykami o miano większej ofiary tego konfliktu. Palestyńczycy zawsze będą wygrywać tę konkurencję i słusznie. Decydując się na władzę, naród żydowski zrezygnował z rywalizacji o tytuł „większej ofiary”. Za utratę niewinności trzeba zapłacić cenę. Nie mamy innego wyboru.
2. To jest wojna, która ma przywrócić izraelskie odstraszanie.
W ostatnich dniach otrzymałem wiadomości od przyjaciół z zagranicy, ostrzegające mnie, że Izrael wkrótce powtórzy błędy, które Ameryka popełniła w Afganistanie i Iraku. Wchodzicie w pułapkę, mówią, z której nie da się tak szybko wydostać; Hamas to idea, a nie tylko ruch; potrzebujecie rozwiązania końcowego, wizji Strefy Gazy następnego poranka, wizji pokoju z Palestyńczykami.
Obawiam się, że mogą mieć rację. Jednak te obawy nie mają związku z najpilniejszą potrzebą Izraela, którą jest natychmiastowe przywrócenie naszej zrujnowanej zdolności odstraszania.
W żadnym momencie w historii Izraela, włączając w to pierwsze katastrofalne dni wojny Jom Kippur w 1973 roku, nasza wiarygodność militarna nie była tak podważona. Cios Hamasu był druzgocący właśnie dlatego, że był on najsłabszym z naszych wrogów, oraz dlatego, że armii nie tylko nie udało się zapobiec atakowi na granicy, ale także powstrzymać okrucieństw napastników, skutecznie pozostawiając miasta i kibuce własnemu losowi.
Ci, którzy przestrzegali nas przed inwazją na Gazę, nie zaoferowali Izraelowi żadnej alternatywy. Czy woleliby, żebyśmy zbombardowali Iran?
Utrata zdolności odstraszania oznacza zaproszenie do agresji na nasze pozostałe oblężone granice. To przekazanie naszym wrogom sygnału, że Izrael stracił swoją przewagę i nie ma już tego, czego potrzebuje, aby przetrwać jako jedyne niearabskie i niemuzułmańskie państwo w jednym z najniebezpieczniejszych regionów świata. To właśnie sprawia, że jest to dla Izraela wojna egzystencjalna.
Ci, którzy przestrzegali nas przed inwazją na Gazę, nie zaoferowali Izraelowi żadnej alternatywy (czy woleliby, żebyśmy zbombardowali Iran?). Brak zdecydowanej reakcji niesie ze sobą potencjalnie większe niebezpieczeństwo dla Izraela niż błędne obliczenia wojskowe. Jeśli ta wojna zakończy się kolejnym impasem w relacjach Hamasu i Izraela, front irański wzdłuż naszych granic stanie się znacznie bardziej odważny.
3. To jest wojna przeciwko osi irańskiej.
To nigdy nie był tylko konflikt „izraelsko-palestyński”. Przez większość z ostatnich 75 lat istnienia Izraela, był to konflikt arabsko-izraelski. W ostatnich latach konflikt arabsko-izraelski został wyparty przez radykalny konflikt szyicko-izraelski. Podobnie jak świat arabski pokolenie temu, radykalna oś szyicka jest zaangażowana w zniszczenie Izraela. Skupianie się wyłącznie na walkach w Gazie, oznacza błędne zrozumienie tego, co się tam dzieje. To jest wojna z Iranem, a dokładnie z jego pośrednikiem, jakim jest Hamas. Wydaje się to być „małżeństwem dla wygody”, bo Hamas, jedyny sunnicki składnik irańskiego [szyickiego] sojuszu, przyjął teologiczny program rewolucji irańskiej i jego dążenie do regionalnej hegemonii. Iran odniósł już dwa historyczne zwycięstwa nad Izraelem. Pomimo trwającej od kilkudziesięciu lat izraelskiej kampanii, Iran znajduje się obecnie u progu posiadania broni jądrowej. I zagraża nam na trzech naszych granicach – w Gazie, Libanie i Syrii. Atak stanowi punkt zwrotny w naszej wojnie z radykalną osią szyicką. Na razie Iran wygrywa.
4. To jest wojna o przywrócenie umowy społecznej między narodem izraelskim a jego państwem.
Jednym z najbardziej druzgocących dla mnie momentów po ataku 7 października był wywiad telewizyjny z ojcem zamordowanej młodej kobiety. „Naród Izraela jest niesamowity” – powiedział. „Ale ja skończyłem z Państwem Izrael”. Izraelczycy nigdy nie szli na wojnę tak pozbawieni wiary w swoich przywódców. Izraelczycy byli gorzko podzieleni podczas wojny libańskiej w 1982 roku. Jednak nikt poważnie nie wątpił, że Menachem Begin i Ariel Szaron robili to, co uważali za najlepsze dla Izraela, że przedkładali interesy Izraela nad własne. Dla dużej części izraelskiego społeczeństwa dzisiaj nie jest to takie oczywiste. Nigdy nie doświadczyliśmy czegoś takiego: premiera w czasie wojny, który boi się spotkać z żołnierzami ze względu na oburzenie, jakie może go spotkać. Zadziwiające, ale nie zaskakujące, porzucenie przez rząd południa kraju trwało nawet jakiś czas po ataku. Państwo wykazało się zbrodniczą nieskutecznością w zaspokajaniu podstawowych potrzeb ocalałych. Ta niekompetencja jest bezpośrednim skutkiem polityki obecnego rządu, który systematycznie zastępował zawodowych urzędników państwowych politycznymi hackerami, niwecząc dziesięciolecia reform służby cywilnej. Odpowiedzialność za ocalałych przejęli działacze demokratycznego ruchu protestacyjnego – ci, których ten rząd określił mianem zdrajców.
28 października. Uczestnicy wiecu w Tel Awiwie domagają się dymisji premiera Netanyahu PAP/EPA/HANNIBAL HANSCHKETo jest wojna narodu pozbawionego przywódcy, który bierze odpowiedzialność za siebie. Naszym wielkim osiągnięciem po ataku był sposób, w jaki społeczeństwo izraelskie, całkowicie zmotywowane oddolnie, skutecznie się zmobilizowało. Wielu rezerwistów nie czekało na powołanie; cywile zalali banki krwi darowiznami. Dysonans jest wbudowany w izraelską rzeczywistość, ale żaden moment nie był bardziej dysonansowy niż obecny. Paradoks tej wojny polega na tym, że chociaż nieufność i pogarda dla naszych przywódców nigdy nie były większe, nie było też wyższego morale, naszej miłości do ojczyzny, naszej gotowości do poświęceń, a nawet naszej zdolności do zjednoczenia.
To jest wojna narodu pozbawionego przywódcy, który bierze odpowiedzialność za siebie.
To jest moment dojrzewania narodu izraelskiego. Biorąc odpowiedzialność za kraj, stworzyliśmy nową dynamikę. Nadal jednak nie można przyjmować za oczywistość zdolności obywateli do wkroczenia w wyłom stworzony przez nieudolny i skorumpowany rząd. Podstawą relacji obywatela z państwem powinna być wzajemność: poświęcamy się dla państwa, a państwo chroni nasze życie i dba o nasz podstawowy dobrobyt. Należy naprawić rozłam między państwem a jego obywatelami, przywracając naszą wiarę w nasze instytucje. Pierwszą z nich są Siły Obronne Izraela. We wszystkich sondażach przeprowadzonych na przestrzeni lat, instytucją, której Izraelczycy ufają najbardziej, jest armia. To jest wojna, która ma określić, czy to zaufanie będzie kontynuowane. Bez naszej wiary w zdolność armii do ochrony nas, Izrael się rozpadnie.
W dniu 7 października Izrael stał się dla Żydów najniebezpieczniejszym krajem na świecie. Wielu Izraelczyków po cichu zadaje sobie teraz pytanie, czy mogą tu założyć rodziny. Na początku lat pięćdziesiątych, kiedy Izrael doświadczał fali ataków terrorystycznych, a Siły Obronne Izraela wydawały się niezdolne do skutecznej reakcji, premier David Ben Gurion oświadczył, że państwo ma obowiązek utwierdzić żydowskich imigrantów przybywających z całego świata, że nie popełnili błędu ufając obietnicy syjonizmu, że ich ochroni. Zniszczenie Hamasu jest kluczowym krokiem w przywracaniu tej złamanej dziś obietnicy.
5. Ta wojna jest sprawdzianem moralnej wiarygodności społeczności międzynarodowej.
Wyzwaniem dla osób z zewnątrz tego konfliktu jest współczucie niewinnym, cierpiącym po obu stronach, bez zacierania różnicy między Izraelem a Hamasem. Dla zabitych i rannych wśród cywilów w Gazie oczywiście nie ma znaczenia, że Izrael nie miał zamiaru ich skrzywdzić. Ale intencja robi różnicę: między wojną jako tragedią a wojną jako barbarzyństwem. Dla izraelskich decydentów precedensem zniszczenia Hamasu jest wojna z ISIS, która doprowadziła do masowych zniszczeń, przesiedleń i ofiar śmiertelnych wśród ludności cywilnej. Zniszczenie Hamasu jest nie mniejszym imperatywem moralnym niż zniszczenie ISIS.
Izraelskie siły w pobliżu granicy ze Strefą Gazy PAP/EPA/HANNIBAL HANSCHKEWielu ludzi na całym świecie – i nie tylko osoby nienawidzące Izrael – podnosi argument, że okupacja popycha Palestyńczyków do terroryzmu. Ale sytuacja odwrotna jest nie mniej prawdziwa: terroryzm wzmocnił okupację, przekonując Izraelczyków, że wycofanie się z Zachodniego Brzegu zamieni go w inną Gazę.
Fatalny błąd w kalkulacjach wrogów Izraela polega na tym, że mylą Izrael z wykorzenionym projektem kolonialnym; sądzą, że pójdzie drogą Rodezji i rządzonej przez białych Republiki Południowej Afryki. Dokonajcie wystarczającej liczby okrucieństw, a Żydzi uciekną „z powrotem do Polski”, namawiają (co ciekawe, apologeci palestyńscy nigdy nie mówią „z powrotem do Iraku, z powrotem do Afryki Północnej”, skąd pochodzi większość izraelskich Żydów).
Prawda jest taka, że państwo kolonialne już dawno zostałoby śmiertelnie zdemoralizowane i poddałoby się bezlitosnemu terroryzmowi, wojnie i oblężeniom. Ale wrogość tylko wzmocniła Izrael, ponieważ jego ludzie są u siebie w domu. Teraz nasi wrogowie zjednoczyli nas – tym razem powodując w ciągu jednego dnia cudowną przemianę narodu tak podzielonego, że wydawało się, że stoi on na skraju wojny domowej, w naród ponownie zdefiniowany przez wspólny cel i wysiłek.
Dla zabitych i rannych wśród cywilów w Gazie oczywiście nie ma znaczenia, że Izrael nie miał zamiaru ich skrzywdzić. Ale intencja robi różnicę: między wojną jako tragedią a wojną jako barbarzyństwem.
Izraelczycy zareagowali, jak zawsze, na egzystencjalne zagrożenie. Od czasu ataku, prawie 200 000 Izraelczyków wróciło do domu, wielu dołączyło do oddziałów rezerwistów. Popyt był tak duży, że El Al pozwolił pasażerom, którzy nie mogli zarezerwować miejsca, usiąść na podłodze podczas lotów powrotnych. Niepowodzenie palestyńskiego ruchu narodowego, we wszystkich jego frakcjach, w zrozumieniu, że ma on do czynienia nie z bytem kolonialnym, ale z narodem ponownie rdzennym, którego opowieść jest wyjątkowa w historii, jest głównym powodem nierozwiązywalnego konfliktu. Dopóki to postrzeganie się nie zmieni, nawet Izraelczycy tacy jak ja, którzy postrzegają rozwiązanie w postaci dwóch państw jako egzystencjalną konieczność dla Izraela, będą również postrzegać je jako egzystencjalne zagrożenie. Ta wojna jest szansą dla Izraela i jego przyjaciół na zmianę narracji o kolonialnym Izraelu, która zakorzeniła się w większości krajów Zachodu, oraz na przywrócenie pewnej złożoności dyskursowi na temat konfliktu.
6. To jest wojna ze złem
Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy popełnianiem zła a stawaniem się złym. Istnieją akty tak głębokiego okrucieństwa, że Boży obraz, na jaki zostaliśmy stworzeni, może zostać zamazany. Tikkun olam [naprawa świata] to zobowiązanie do jednoczesnego wzmacniania dobra i zmniejszania zła. Tikkun olam to nie tylko sprawiedliwość społeczna; pokonanie nazistowskich Niemiec i Związku Radzieckiego było wyrazem naprawy świata. Zniszczenie Hamasu jest imperatywem tikkun olam.
Jednocześnie walka ze złem nie oznacza zawieszenia podstawowych zasad moralnych. Należy uważać, aby nie zostać skażonym złem, z którym się walczy, zarówno ze względów praktycznych, jak i duchowych. W praktyce sposobem na wygranie tej wojny jest utrzymanie naszej wiarygodności moralnej wśród Żydów z diaspory i wśród nieżydowskich przyjaciół Izraela. Nie celujemy w niewinnych ludzi; nie odczłowieczamy całego narodu; robimy, co w naszej mocy, biorąc pod uwagę ograniczenia wynikające z sytuacji i cele wojny, aby zminimalizować liczbę ofiar śmiertelnych wśród cywilów. Zgodnie z prawem międzynarodowym proporcjonalność użycia siły w obronie własnej oznacza uwzględnienie zarówno życia ludności cywilnej, jak i charakteru zagrożenia, które próbuje się powstrzymać. W egzystencjalnej wojnie z ludobójczym wrogiem ukrywającym się za cywilami zmieniają się granice proporcjonalności. Jednak czerwone linie pozostają i nasi przywódcy polityczni i wojskowi muszą zmierzyć się z moralnym imperatywem zniszczenia Hamasu i moralnym imperatywem ochrony życia. Nie ma prostej recepty na poradzenie sobie z tymi bolesnymi dylematami; podstawowym wymogiem jest to, aby czerwone linie pozostały częścią izraelskiej rozmowy.
Wojnę ze złem toczy się z determinacją, ale bez ślepej nienawiści do całego narodu, nie mówiąc już o całej religii. Społeczeństwo palestyńskie, wraz ze światem arabskim i muzułmańskim, muszą odpowiedzieć za wiele rzeczy. Ale Hamas i naród palestyński to nie to samo. Przed tą wojną panowało powszechne niezadowolenie z Hamasu: w styczniu ubiegłego roku w Times of Israel opublikowano niezwykły projekt „Whispered in Gaza”, rejestrujący anonimowych Palestyńczyków demaskujących brutalność i korupcję Hamasu. To, czego żydowska skrajna prawica nie rozumie w kwestii potęgi Izraela, to tego, że wywodzi się ona z jedności narodu żydowskiego, zarówno tutaj, jak i w diasporze, na naszej wspólnej wierze w słuszność naszej sprawy. W ciągu ostatniego roku duża część izraelskiego społeczeństwa straciła wiarę w moralny kierunek rozwoju kraju. Kryzys groził rozbiciem kluczowych części armii.
Jedna z członkiń Knesetu z należącej do koalicji partii „Jewish Power” [Siła Żydowska] nazwała niedawno „świętym” Izraelczyka, który spalił żywcem rodzinę palestyńską. I nikt w jej partii nie zaoponował. Zwłaszcza w czasach zagrożenia dla Izraela, takie opinie, stanowią poważne zagrożenie dla naszej duchowej ochrony.
Potęga Izraela zależy także od utrzymania zaufania naszych przyjaciół. Pogarda, jaką czołowi członkowie tego rządu wyrażali niedawno wobec prezydenta Bidena, wskazuje na dziecinny stosunek skrajnej prawicy do władzy. Nie jesteśmy winni żadnej odpowiedzialności wobec hipokrytów, którzy zmieniliby Izrael w zbrodniarza narodów, jak ci delegaci w Radzie Praw Człowieka ONZ, którzy dwa dni po ataku opłakiwali „ofiary w Palestynie i w innych miejscach” – gdy my nadal walczyliśmy z terrorystami ukrywającymi się w izraelskich domach wzdłuż granicy z Gazą. Ale jesteśmy winni rozliczenia moralnego naszym przyjaciołom.
Wojna ze złem jest ostatecznie wojną duchową. Boska ochrona Izraela – ostrzega nas Tora – jest uzależniona od naszego zachowania. „Usuńcie zło spośród siebie” – nakazuje. Są wśród nas tacy, którzy bezkrytycznie atakowali niewinnych Palestyńczyków. Większość Izraelczyków czuje odrazę do tych czynów. Ale bynajmniej nie wszyscy. Jedna z członkiń Knesetu z należącej do koalicji partii „Jewish Power” [Siła Żydowska] nazwała niedawno „świętym” Izraelczyka, który spalił żywcem rodzinę palestyńską. I nikt w jej partii nie zaoponował. Zwłaszcza w czasach zagrożenia dla Izraela, takie opinie, stanowią poważne zagrożenie dla naszej duchowej ochrony.
Wygranie tej wojny ze złem wymaga stałości i równowagi. Lewicowi Żydzi muszą zrozumieć, że narodu żydowskiego nie stać na bezsilność, podczas gdy prawicowi Żydzi muszą zrozumieć, że władza wymaga ograniczeń moralnych. Jako naród nie możemy pozostać obojętni na udrękę Gazy. I nie możemy pozwolić, aby ta udręka podważyła naszą determinację do zniszczenia Hamasu.
Tłumaczenie: Małgorzata Gajos
Esej ukazał się również na blogu Yossiego Klein Haleviego w „Times of Israel”. Polski przekład publikujemy za zgodą autora w ramach jego stałej współpracy z „Gościem Niedzielnym”. Tytuł i lead polskiego przekładu: redakcja GN.
Yossi Klein Halevi, izraelski pisarz i dziennikarz, urodził się w USA jako syn węgierskiego Żyda ocalałego z Holocaustu; w 1982 roku wyemigrował do Izraela; w Polsce ukazała się jego książka „Listy do mojego palestyńskiego sąsiada”; w 2021 roku w „Gościu Niedzielnym” opublikowaliśmy wywiad z autorem o relacjach polsko-żydowskich pt. „Potrzebujemy terapii”.
Yossi Klein Halevi