Uwikłani w nienawiść

Trzecia wojna światowa „w kawałkach” nie dotyczy tylko „szerokiego świata”. Bo czy w umysłach i sercach części z nas nie ma dziś złych emocji, że wreszcie udało się odsunąć „pisowską hołotę” od władzy, albo alternatywnie – jak nie dopuścić „pełowskich zdrajców” do rządzenia? Czy w dyskusjach w mediach społecznościowych nie cieszymy się, kiedy ktoś „zaora” swojego przeciwnika?

Od kilku dni żyjemy w Polsce powyborczą dyskusją o wyłanianiu się nowego rządu. Media spekulują, kto obejmie konkretne stanowiska, dając się wodzić za nos politykom wypuszczającym kontrolowane przecieki. Z kolei politycy z różnych stron sceny zastanawiają się, czy będzie z czego sfinansować przedwyborcze obietnice. Już pojawiła się w przestrzeni publicznej teza o „dziurze Morawieckiego”, nawet jeśli teza taka niespecjalnie ma uzasadnienie w rzeczywistości. Wróciły też dyskusje na temat zmiany przepisów dotyczących możliwości przerywania ciąży.

W tym wszystkim niemal zupełnie umykają nam jednak wydarzenia, którymi żyje dziś znaczna część świata. Atak Hamasu na Izrael z 7 października nie tylko przypomniał o tragicznej sytuacji Palestyńczyków zamieszkujących Strefę Gazu i Zachodni Brzeg Jordanu, ale sprawił też, że widmo nowej wojny na Bliskim Wschodzie stało się bardziej realne. Nie jest przypadkiem, że Waszyngton wysłał na Morze Śródziemne dodatkowy lotniskowiec, a przywódcy Iranu czy Arabii Saudyjskiej zrezygnowali z udziału w zeszłotygodniowym szczycie chińskiej Inicjatywy Pasa i Szlaku w Pekinie. Nie jest też przypadkiem, że prezydent USA Joe Biden w trybie pilnym odbył wizytę w Izraelu, by – jak się wydaje – powstrzymać rząd Beniamina Netanjahu przed dokonaniem lądowej interwencji w Gazie. Taka interwencja zwiększa bowiem ryzyko, że sytuacja w regionie zacznie się wymykać spod kontroli.

Wojna oczywiście nie musi wybuchnąć – i oby udało się jej uniknąć. Niestety wraz z eskalacją napięć rośnie prawdopodobieństwo, że dojdzie do scenariusza, którego racjonalnie większość chciałaby uniknąć. Nie zmieni to jednak faktu, że cały region to jedna wielka beczka prochu i nie potrzeba silnego zapalnika, aby wyleciała ona w powietrze. Zresztą dotyczy to nie tylko Bliskiego Wschodu, ale w zasadzie całego świata. Masowe protesty poparcia dla Palestyńczyków, które przetoczyły się w ostatnim czasie przez wiele europejskich miast, dosłownie rozpaliły ulice. Społeczność muzułmańska na Starym Kontynencie, zwłaszcza ta reprezentująca kraje arabskie, takie jak Maroko czy Algieria, od dawna destabilizuje sytuację społeczną w wielu państwach Europy Zachodniej.

Tyle, że akcja zwykle rodzi reakcje. W niedzielnych wyborach parlamentarnych w Szwajcarii wygrała antymigracyjna Szwajcarska Partia Ludowa. Każdy kolejny wybuch gniewu arabskiej ulicy w europejskich miastach będzie zwiększał prawdopodobieństwo wzrostu politycznej wagi ugrupowań nacjonalistycznych, co nie jest bez znaczenia w kontekście zbliżających się w przyszłym roku wyborów do Parlamentu Europejskiego.

Z innej strony, trudno nie dostrzec rosyjskiego śladu w podgrzewaniu napięć na Bliskim Wschodzie. Wydaje się, że skupienie uwagi globalnych przywódców wokół sytuacji w Strefie Gazy skutecznie odwraca uwagę od wojny na Ukrainie. Z perspektywy Chin z kolei konieczność większego zaangażowania USA nie tylko we wsparcie Ukrainy, ale także Izraela, tworzy dodatkową zachętę do uruchomienia nowego frontu – tym razem na Tajwanie. 

Choć wciąż nie mamy do czynienia z konfliktem globalnym, trudno nie zgodzić się z papieżem Franciszkiem, który powtarza, że jesteśmy świadkami „III wojny światowej w kawałkach”. Wojny, która toczy się nie tylko pomiędzy państwami, ale także wewnątrz naszych społeczeństw. Wojny, która tworzy nowe podziały i wpycha nas w nienawiść. Opinia publiczna cieszy się z „wyrżnięcia kacapów”, kiedy docierają do nas informacje o zbombardowaniu jakiegoś zgrupowania wojsk rosyjskich. Nie są odosobnione głosy, że trzeba „ostatecznie rozwiązać kwestię palestyńską”, bo tylko to stoi na drodze tzw. porozumień Abrahamowych między Izraelem a państwami arabskimi. Pojawiają się jednak równolegle postulaty z drugiej strony, że gdyby zniknął Izrael, skończyłyby się konflikty na Bliskim Wschodzie.

Czy jednak dotyczy to tylko innych? Czy w umysłach i sercach części z nas nie ma dziś emocji, że wreszcie udało się odsunąć „pisowską hołotę” od władzy, albo alternatywnie – jak nie dopuścić „pełowskich zdrajców” do rządzenia? Czy w dyskusjach w mediach społecznościowych nie cieszymy się, kiedy ktoś „zaora” swojego przeciwnika?

Naiwnością byłoby wierzyć, że jesteśmy w stanie, Drogi Czytelniku, powstrzymać całe zło tego świata. Warto jednak w takiej chwili przypomnieć sobie słowa bł. Jerzego Popiełuszki, którego męczeńską śmierć niedawno wspominaliśmy. Zło dobrem zwyciężaj. Strzeż się przed nienawiścią. Nie pielęgnuj w sobie wrogości. Do Rosjan, Muzułmanów, Żydów, „Pisowców” czy „Pełowców”. Szukaj pokoju i dąż do niego.  

Uwikłani w nienawiść   Henryk Przondziono / Foto Gość

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski