"To było najdłuższe 40 minut mojego życia" - powiedział prezydent USA Barack Obama o swoim oczekiwaniu na efekt trwającej właśnie tyle czasu operacji amerykańskich sił specjalnych w Pakistanie, w której został zabity przywódca Al-Kaidy Osama bin Laden.
W wywiadzie dla popularnego programu telewizji CBS "60 Minutes" Obama opowiedział w nocy z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego jak USA wpadły na trop bin Ladena i mówił o przygotowaniach do akcji sił specjalnych. W osobistym tonie opisał też swe emocje w czasie ataku na rezydencję szefa Al-Kaidy.
"To było najdłuższe 40 minut mojego życia z ewentualnym wyjątkiem kiedy Sasha (córka prezydenta - PAP) miała zapalenie opon mózgowych w wieku trzech miesięcy i czekałem, aż doktor powie mi, że czuje się ona dobrze. To była bardzo napięta sytuacja" - powiedział prezydent o obserwowaniu na monitorach wraz ze współpracownikami w Białym Domu akcji komandosów w Abbotabadzie koło Islamabadu.
Obama podkreślił, że wydał zgodę na operację sił specjalnych marynarki wojennej (Navy Seals) nie mając pewności, czy bin Laden znajduje się w rezydencji w Abbotabadzie. Szanse na to oceniał - jak powiedział - pół na pół. Decyzję o rozkazie ataku podjął w czwartek 28 kwietnia i następnego dnia rano powiadomił o tym swoich najbliższych doradców.
Powiedział również, że szczególnie trudna do podjęcia była decyzja, by rezydencji nie zbombardować z powietrza, lecz zaatakować oddziałem sił specjalnych przywiezionym na miejsce helikopterami.
Jak oświadczył, pamiętał o nieudanych podobnych misjach z udziałem śmigłowców - operacji podjętej w 1980 roku w celu odbicia amerykańskich zakładników w ambasadzie USA w Teheranie, kiedy helikoptery rozbiły się na pustyni, i w 1993 roku, gdy amerykański helikopter rozbił w Somalii.
Na zarzut, że podczas akcji zginęli ludzie, odpowiedział: "Podczas całej operacji byłem bardzo zdenerwowany, ale akurat fakt, że bin Laden został wyłączony, najmniej mnie poruszył."
Obama zaznaczył też, że uważa za wielki sukces, że operację udało się utrzymać w tajemnicy, chociaż była przygotowywana przez wiele miesięcy i wiedzieli o tym niektórzy członkowie kierownictwa administracji i 16 członków Kongresu USA.
Zapytany dlaczego postanowił, by nie udostępniać mediom zdjęć martwego bin Ladena, odpowiedział, że było to tematem sporów w administracji, ale przeważyła opinia, że nie ma takiej potrzeby.
"Zważywszy na charakter tych zdjęć, byłoby to ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego. (...) A prawdą jest - obserwujemy reakcje na świecie - że nie ma wątpliwości, iż bin Laden nie żyje" - powiedział. Prezydent ustosunkował się także do podejrzeń, że władze Pakistanu wiedziały o kryjówce szefa Al-Kaidy w Abbotabadzie, który prawdopodobnie mieszkał tam kilka lat.
"Sądzimy, że w Pakistanie musiała być jakaś sieć wsparcia dla bin Ladena. Nie wiemy jednak kto mu pomagał albo co to była za sieć wsparcia" - powiedział Obama.
Dodał, że nie wiadomo czy przywódcy Al-Kaidy pomagali funkcjonariusze rządu lub wywiadu, ale zaznaczył, że sprawa musi stać się przedmiotem śledztwa. "Nie wiemy czy to byli jacyś ludzie w rządzie, czy spoza rządu. Jest to coś, co musimy zbadać, ale jeszcze ważniejsze jest, że rządu Pakistanu musi to zbadać" - powiedział.
Jednocześnie Obama pozytywnie ocenił dotychczasową współpracę z pakistańskimi władzami. "Nigdzie indziej nie udało nam się zabić tylu terrorystów, co na pakistańskiej ziemi i bez pomocy Pakistańczyków nie byłoby to możliwe" - oświadczył amerykański prezydent.
W programie telewizji ABC "This Week" w niedzielę wystąpił ambasador Pakistanu w USA, Husain Haqqani, którego zapytano czy jego kraj nie chronił bin Ladena. Ambasador stanowczo zaprzeczył.
"Gdyby jakikolwiek członek rządu pakistańskiego, pakistańskiej armii, lub służb wywiadowczych, wiedział gdzie jest Osama bin Laden, podjęlibyśmy działania. Obecność bin Ladena w Pakistanie nie była z korzyścią dla Pakistanu" - powiedział Haqqani.