Pięćdziesiąt lat po wydaniu słynnego albumu Pink Floyd ekslider nagrywa go jeszcze raz – nie do końca wiadomo po co.
Nowe wersje utworów pozbawione są niemal wszystkich atutów, które posiadał oryginalny krążek. Bez gitary i głosu Davida Gilmoura całość okazuje się nijaka. Na domiar złego Waters wplata w nią długie odczytania swoich „wierszy”, czyniąc z muzyki tło dla tych melorecytacji. Miało być bardziej refleksyjnie, a jest tak nudno, że dotrwanie do końca płyty graniczy z heroizmem. Dzieło chyba tylko dla zupełnie bezkrytycznych fanów Watersa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski