W filmach Martina Scorsese, także w najnowszym, religia często odgrywa ważną rolę.
Film „Czas krwawego księżyca” Martina Scorsese z pewnością należy do najlepszych w dorobku reżysera. Chociaż seans trwa prawie trzy i pół godziny, nie znajdziemy tu żadnej niepotrzebnej sceny czy sekwencji. Każda ma znaczenie, które zaczyna być dla nas jasne w kontekście całości tego wielkiego epickiego obrazu. Dziewięciominutowa owacja na stojąco po pokazie filmu na festiwalu w Cannes z pewnością była zasłużona.
Zalążki tragedii
Podstawą scenariusza „Czasu krwawego księżyca” stała się dokumentalna książka Davida Granna pod tym samym tytułem. Książka, oparta na dokumentacji źródłowej, a także wywiadach autora z żyjącymi jeszcze potomkami uczestników wydarzeń, stała się bestsellerem. Kilka lat temu wydano ją również w Polsce. Polski tytuł jest trochę mylący, chociaż może bardziej komercyjny, bo oryginalny (Killers of the Flower Moon) nawiązuje do nazwy, jaką Indianie z plemienia Osagów nadają czasem majowi. W kwietniu ich terytorium w Oklahomie pokrywa się milionem różnobarwnych kwiatów, a już w maju większe rośliny pozbawiają słońca i wody mniejsze, których łodyżki łamią się, a płatki trafiają pod ziemię. Majowa pełnia Księżyca zabija więc kwiaty. Reżyser podjął decyzję, by nakręcić zdjęcia, a przynajmniej większość z nich, w Oklahomie, na terytorium Osage, gdzie rozgrywały się przedstawione w filmie wydarzenia. A w jego realizacji wzięli udział mieszkańcy hrabstwa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz