„Uświęcanie własnej pracy nie jest jakąś chimerą, ale posłannictwem każdego chrześcijanina: twoim i moim” – pisał św. Escriva.
W jednej ze szkół młodzież otrzymała do wypełnienia ankietę pt. „Czy chciałbyś być święty?”. Najbardziej niespodziewana była odpowiedź ucznia szóstej klasy: „Nie, bo nie chcę, żeby mnie stare baby na obrazkach całowały”. Taki często jest stereotyp świętego – to ktoś nieskazitelny, idealny, stanowiący niedościgły wzór. Na pewno nie taki jak ja.
Biografie świętych tego nie potwierdzają. Wręcz przeciwnie, dowodzą, że wielu ludzi wyniesionych na ołtarze prowadziło zwyczajne życie, pozbawione spektakularnych czynów, ekstaz czy duchowych uniesień. Weźmy na przykład Zelię i Ludwika Martinów, czyli małżeństwo, które zostało wyniesione na ołtarze jako para. Ona – zamożna francuska koronczarka, która całym sercem troszczyła się o swój biznes. On – zegarmistrz z zamiłowania, prowadził dobrze prosperującą firmę. Ich życie nie było usłane różami, zmarło im czworo dzieci, potem zmagali się z chorobą nowotworową Zelii. Ale to właśnie oni dali światu pięć córek – zakonnic, w tym Teresę, znaną dziś jako święta z Lisieux. O co więc chodzi w świętości? O miłość i wiarę. „Kocham dzieci do szaleństwa. Pragnęłam mieć ich dużo, by je wychować dla nieba” – mówiła Zelia. A Ludwik podkreślał: „Tak, mam cel, a jest nim kochać Boga całym sercem”. Tylko tyle i aż tyle zarazem. Inny znany święty – Augustyn z Hippony – pisał w „Wyznaniach”: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki… zapragnąłem rozkoszy niegodziwych…”. Przez wiele lat żył z konkubiną (miał z nią syna), pozostawał z dala od Kościoła, fascynował się sektą manichejczyków. A dziś jest znany jako jeden z najznamienitszych teologów i mistrzów duchowości chrześcijańskiej. Święci mieli też swoje „światowe” pasje, jak np. Carlo Acutis, który grał na saksofonie i był autorem stron internetowych o cudach eucharystycznych. Albo św. Albert Chmielowski, który zasłynął jako malarz i autor obrazu „Ecce Homo”.
Świętość zatem, której temat tak mocno wybrzmi 1 listopada, to przenikanie wiarą każdej dziedziny życia, a także pracy. Jak pisał św. Escriva, „uświęcanie własnej pracy nie jest jakąś chimerą, ale posłannictwem każdego chrześcijanina: twoim i moim”. Świętość nie jest żadnym ideałem ani niedościgłym marzeniem. To realne zadanie każdego z nas.
Milena Kindziuk