Ze względu na wysokie, grożące wybuchem stężenie metanu ratownicy przez blisko dwie doby poszukujący kolegi zaginionego w kopalni "Krupiński" zostali w sobotę wycofani do bazy. Wejdą ponownie do wyrobiska, gdy stężenie gazu spadnie do bezpiecznego poziomu.
Taką informację przekazali przedstawiciele Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach (WUG), do którego w sobotę przyjechał wicepremier minister gospodarki Waldemar Pawlak. Wcześniej Pawlak odwiedził poszkodowanych górników, leżących w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
W czwartek wieczorem w kopalni "Krupiński" w Suszcu doszło do zapalenia metanu. Zginął jeden górnik i jeden z ratowników, którzy pospieszyli z pomocą. 11 poszkodowanych trafiło do szpitali. Kolejny ratownik jest poszukiwany.
Pawlak powiedział podczas sobotniej konferencji prasowej, że z przedstawicielami WUG rozmawiał o rozpoznaniu podobnych zagrożeń, by minimalizować ryzyko wypadków. "Tutaj sytuacja jest nietypowa, nie było widać symptomów, które by pokazywały narastające zagrożenie" - ocenił wicepremier. Dziękował ratownikom i służbom medycznym, które zajęły się poszkodowanymi. Podobne podziękowania przekazał prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należy kopalnia, Jarosław Zagórowski.
"Bardzo ważne jest, by wspierać takie jednostki jak Siemianowice, bo w tym konkretnym przypadku widać wyraźnie, że szpital o takiej unikalnej specjalizacji w Europie jest bardzo potrzebny" - powiedział Pawlak i podkreślił, że dzięki szybkiemu przewiezieniu poszkodowanych do tej placówki ich stan zdrowia znacznie się poprawił. Wicepremier zwrócił uwagę, że to trudne chwile dla rodzin i ważne jest, by wszyscy, którzy mogą pomoc, udzielili im wsparcia.
Prezes WUG Piotr Litwa powiedział na konferencji prasowej, że od strony formalnej akcja ratownicza jest cały czas prowadzona i będzie kontynuowana do czasu odnalezienia ratownika. Zastępy ratownicze zostały wycofane ze strefy zagrożenia, ponieważ stężenie metanu osiągnęło tam niebezpieczny poziom - ponad 5 proc.
"Po to żeby zabezpieczyć ratowników przed ewentualnymi skutkami wybuchu metanu, zostali oni wycofani i w tej chwili są podejmowane inne działania, które mają na celu przede wszystkim to, aby atmosfera kopalniana była doprowadzona do takiego stanu, by ci ratownicy mogli ponownie wejść do wyrobiska i kontynuować jego penetrację" - wyjaśnił Litwa.
Zanim zapadła decyzja o wycofaniu ratowników, udało im się spenetrować około 150 metrów chodnika, w którym powinien być zaginiony, do przejścia zostało blisko 600. Dla ratowników największym utrudnieniem w prowadzeniu akcji był brak widoczności. Przeszukiwany chodnik kończy się ścianą, tylko wychodząc z niego można przejść do innego wyrobiska. Sąsiednie wyrobisko zostało przeszukane na odcinku kilkudziesięciu metrów.
Nie wiadomo, kiedy zastępy ratownicze będą mogły wrócić do zagrożonego rejonu. Wiele zależy od skuteczności przewietrzania tego wyrobiska. Ponieważ w kopalni przez cały czas trwa podziemny pożar, podwyższone są stężenia nie tylko metanu, ale też innych gazów, atmosfera nie nadaje się do oddychania.
"Oczywiście cały czas wierzymy w to, że ten ratownik przebywa w miejscu, w którym atmosfera jest zdatna do oddychania. Takie miejsce przecież było w przypadku czterech pracowników, których udało się uratować i mamy nadzieję, że w tym przypadku też tak jest" - oświadczył prezes WUG.
Kiedy już ratownik zostanie odnaleziony i przetransportowany na powierzchnię, zagrożony rejon zostanie prawdopodobnie otamowany, aby odciąć dopływ powietrza i ugasić pożar.
Nie są jeszcze znane dokładne okoliczności, w których ratownik odłączył się od reszty swojego zastępu. W polskim górnictwie generalnie zastęp pracuje razem, ale są sytuacje ekstremalne, które mogą powodować odstępstwo od tej reguły - powiedział Litwa, zapowiadając dokładną analizę. "Na pewno ratownicy nie podjęliby takiej decyzji, jeśli ona nie byłaby odpowiednio uzasadniona. W to po prostu nie wierzę" - zaznaczył szef WUG.
Przyczyny wypadku nie są na razie znane. Jak podaje WUG, w czynnych wyrobiskach przed wypadkiem kopalniane urządzenia nie zanotowały przekroczonych stężeń metanu, nie było też objawów tzw. pożaru endogenicznego. Jak mówił Litwa, przed wypadkiem praca kombajnu została wstrzymana. Nowa zmiana przygotowywała się do uruchomienia produkcji. W tym momencie od strony zrobów ściany (miejsc po wydobyciu węgla - PAP) i obudowy zmechanizowanej pojawiła się ściana ognia. Pracownicy zaczęli gasić ogień. Trwało to kilka minut. Po nieudanych próbach zapadła decyzja o wycofaniu się z tego rejonu.