Ewentualne rządy mniej przychylne instytucjom kościelnym to być może ostatnia szansa na przebudzenie i zaangażowanie całej energii Kościoła do swojego jedynego zadania: głoszenia Ewangelii.
16.10.2023 21:04 GOSC.PL
„Kościół przegrał wybory”. W ten sposób część mediów komentowała wynik wyborów prezydenckich w 2010 roku. Polacy wybrali wówczas Bronisława Komorowskiego, co zostało uznane za przejaw zignorowania przez społeczeństwo „stanowiska Kościoła”. Podobnie i teraz nie brak głosów, że całkiem prawdopodobne odsunięcie PiS od władzy (nawet formalna wygrana „procentowa” nie daje tej partii zbyt wielu możliwości utworzenia rządu) jest równocześnie głosem sprzeciwu wobec Kościoła.
Czy można w ogóle w takich kategoriach opisywać rzeczywistość polityczną, kościelną i styk obu tych przestrzeni? Co do zasady odpowiem: nie, nie można. Bo nie ma żadnej partii oficjalnie katolickiej, kościelnej. Bo zarówno w przypadku głosów oddanych kiedyś na Bronisława Komorowskiego, jak i obecnie na inne partie niż PiS, mamy przecież do czynienia z obywatelami, z których niemała część to osoby wierzące, a nawet zaangażowane w życie Kościoła w wielu jego wymiarach. A zatem to również członkowie Kościoła głosowali i głosują na Koalicję Obywatelską, Trzecią Drogę, Konfederację i inne. Poza tym Kościół instytucjonalny w swoich oficjalnych dokumentach wyraźnie odcina się od utożsamiania go z jakąkolwiek partią, więc i przegrana którejkolwiek z nich nie jest żadną przegraną Kościoła.
Ponieważ jednak nie żyjemy na Marsie, tylko stąpamy mocno po planecie Ziemia, mamy świadomość, że poszczególni członkowie Kościoła, w tym także duchowni, naruszali tę zdrową zasadę nieangażowania jego autorytetu w poparcie dla jednej partii. I w tym sensie można mówić o jego przegranej tam, gdzie faktycznie zaangażował się w walkę polityczną, łamiąc swoje własne reguły. Ale też idąc trochę głębiej, przyglądając się niektórym motywacjom, dla których część wyborców oddała swój głos na polityków otwarcie deklarujących poglądy trudne do pogodzenia z nauką Kościoła, można by mówić o jego „przegranej”, choć wolę mówić bardziej o efekcie otrzeźwiającym. A raczej mającym potencjał, by sprzyjać temu, co papież Franciszek nazywa „nawróceniem duszpasterskim”. Tak, ewentualne rządy mniej przychylne instytucjom kościelnym to być może ostatnia szansa na przebudzenie i zaangażowanie całej energii Kościoła do swojego jedynego zadania: głoszenia Ewangelii. Skoro nie pomogło wzywanie do umiaru, a raczej do wstrzemięźliwości we wchodzeniu w układy z partią władzy (nie mylić ze zdrową społecznie współpracą instytucji kościelnych i państwowych), to niech pomoże temu czas „posuchy” i ascezy. Nie oznacza to bynajmniej zgody na jakiekolwiek formy dyskryminacji katolików czy pozbawianie ich wpływu na rzeczywistość, w tym wychowanie własnych dzieci. To tylko dostrzeżenie szansy na to, by Kościół, uwolniony od pokusy bratania się z władzą, mógł z jeszcze większym zapałem oddać się wyłącznie tym sprawom, do których został powołany.
Jacek Dziedzina