Czy stosunek do aborcji mógł mieć decydujący wpływ na – ciągle jeszcze niepewne – wyniki wyborów?
16.10.2023 13:44 GOSC.PL
Wybory parlamentarne 2023 roku przeszły do historii. Wciąż nie znamy oficjalnych wyników. Jedna rzecz jest jednak pewna – zanotowaliśmy najwyższą frekwencję wyborczą w historii III RP. Nie trochę wyższą, nawet nie dużo wyższą. Do urn poszło wyraźnie ponad 70 proc. uprawnionych do głosowania, co daje liczbę ok. 21 milionów Polek i Polaków. Nawet w II turze wyborów prezydenckich w 2020 roku ta liczba była mniejsza o jakieś 500 tysięcy głosów.
Jestem przekonany, że w najbliższych latach socjolodzy spróbują odpowiedzieć na pytanie, co stało za tak ogromną aktywizacją wyborczą. Na razie możemy wnioskować jedynie z przesłanek z badań ankietowych, prowadzonych przed lokalami wyborczymi. Dodajmy, przesłanek dość niepewnych ze względu choćby na frekwencję, która zaskoczyła także sondażownie.
Przyczyn, które wpłynęły na taką frekwencję, było co najmniej kilka. Nigdy bowiem nie jest tak, że jeden czynnik wyjaśnia rzeczywistość. Jednak intuicja, która przed tygodniem podpowiadała mi, że opozycja przejmie władzę, dziś wskazuje, że kluczowym czynnikiem stojącym za taką aktywizacją była aborcja. Jeśli wierzyć wynikom exit polls, frekwencja urosła najbardziej w miastach średnich. Dodatkowo, przy założeniu, że PiS wygrał zdecydowanie w grupie wiekowej 60+, która jest statystycznie najbardziej liczna i w której z przyczyn demograficznych mamy wyraźną przewagę liczby kobiet nad liczbą mężczyzn, można przyjąć, że młodsze kobiety zagłosowały na opozycję (podział głosów na PiS i opozycję ze względu na płeć jest bliski 50:50).
To oczywiście dość słaba przesłanka za weryfikacją „hipotezy aborcyjnej”, ale dokładając do niej wyniki badań, według których aborcja miała kluczowe znaczenie przy podjęciu decyzji dla co szóstego wyborcy (drugi temat co do ważności po sytuacji gospodarczej!), zaczyna to wyglądać bardziej prawdopodobnie. Tym bardziej, że aborcja nie była lejtmotywem kampanii wyborczej. A jednak zagrała ona w głowach wyborców. Przypomina to trochę sytuację z wyborów do Kongresu USA w 2022 roku, gdzie również aborcja nie była głównym tematem kampanii, a jednak znalazła się na drugim miejscu w rankingu czynników wpływających na decyzje wyborcze.
To może oznaczać, że pewna społeczna emocja, która jesienią 2020 roku rozlała się po Polsce, w tym i prowincji, znalazła swoje ujście. Przez te trzy lata nie mieliśmy wyborów, więc ta „podziemna rzeka” nie miała jak wypłynąć. Możliwe, że wybory 2023 roku były tym momentem. Nie potrafię bowiem znaleźć innej tak silnej emocji, która skłoniłaby Polaków do masowego pójścia do urn. Samo zmęczenie PiS czy też rządowa propaganda w mediach publicznych to chyba za mało.
Ktoś może powiedzieć, że to pisane palcem po wodzie. Przyjrzyjmy się jednak twardszym danym. Jeśli poszukać najsilniejszej zmiany społecznej w ostatnich latach, będzie nią sekularyzacja. Wyniki Narodowego Spisu Powszechnego z 2021 roku, o których wspominałem dwa tygodnie temu, nie pozostawiają złudzeń. W trakcie drugiej dekady XXI wieku liczba Polaków deklarujących się jako katolicy spadła o 6,6 miliona. Odsetek praktykujących wśród osób poniżej 40 roku życia leci na łeb, na szyję. Tu nie ma przypadku.
Co z tego wynika dla polityki? W październiku 2020 roku pisałem, że liberalizacja prawa aborcyjnego właśnie się dokonała, tylko musimy poczekać wpierw na wybory parlametarne, a później prezydenckie, aby stała się faktem w sensie prawnym. Prawnym, bo faktem społecznym jest już co najmniej od Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, jeśli nawet nie tzw. czarnego protestu z 2016 roku. Wystarczy powiedzieć, że trzy partie opozycyjne mające w swoim programie liberalizację prawa aborcyjnego uzyskały wyraźnie ponad 50 proc. głosów. To też wyraźnie pokazuje, jaki kandydat wygra wybory prezydenckie za dwa lata, tym bardziej, że w tym czasie umrze ok. pół miliona starszych wyborców, a do gry wejdą kolejne dwa roczniki młodych, w ogromnej większości zsekularyzowanych i liberalnych światopoglądowo obywateli. Nie zdziwię się, jeśli nowa większość parlamentarna, nie mogąc przeforsować ustawy aborcyjnej ze względu na sprzeciw prezydenta, szybko zorganizuje referendum w tej sprawie, niejako przyklepując temat.
A co z tego wynika dla Kościoła, i to nie tylko jako instytucji, ale i wspólnoty wierzących? To jest, Drogi Czytelniku, pytanie, które powinniśmy sobie wspólnie zadać. Na naszych oczach coś istotnego się dokonało i nie ma co udawać, że jest jakaś prosta droga powrotu do status quo. Może to okazja, byśmy wreszcie na poważnie zabrali się za tzw. integralny pro-life, który poza troską o prawne ograniczenie aborcji stara się także, a może przede wszystkim, o realizację szeregu przedsięwzięć, które skłonią kobiety do rezygnacji z decyzji o aborcji, nawet jeśli będzie ona w pełni legalna.
Do urn poszło wyraźnie ponad 70 proc. uprawnionych do głosowania. Roman Koszowski / Foto Gość
Marcin Kędzierski