Polityczny reality show

Wybory to sól demokracji. Kończącą się właśnie kampanię wyborczą można śmiało porównać do soli sypanej na polskie rany. Jeśli miała być ona lekarstwem na problemy rodzimej demokracji, to owo lekarstwo okazało się gorsze od choroby.

To w telegraficznym skrócie podsumowanie ostatnich tygodni, z którym zgadzają się praktycznie wszyscy, oczywiście wskazując politycznych oponentów jako winnych: agresji, manipulacjom, niszczeniu języka, napuszczaniu na siebie Polaków. Co ważne, mimo uruchomienia w kampanii wszelkich dostępnych negatywnych zasobów przypominała ona wojnę pozycyjną: trup ścielił się gęsto po wszystkich stronach, ale sondaże pozostawały praktycznie niezmienne. I nie ma w tym nic zaskakującego, bo socjologowie już wiosną raportowali, że polityczne preferencje Polaków są mocno ugruntowane i do wyborów takie pozostaną. Skoro nie zmieniła ich pandemia, inflacja, ani prawdziwa wojna za granicą, trudno było oczekiwać, że dokonają tego finezyjne spoty, wiece, czy marsze.

Nasuwa się logiczny wniosek: kampania (pochłaniająca gigantyczne fundusze) prowadzona była dla niewielkiego marginesu jeszcze niezdecydowanych wyborców. Tyle że jest to wniosek błędny, bo kampanie głównych konkurentów były adresowane do własnych elektoratów. Odniosły one skutek, bo nie ma już w Polsce wyborców niezdecydowanych, są jedynie wycofani, zdegustowani, deklarujący absencję, lub po prostu niezainteresowani uczestnictwem w wyborach (a są ich miliony). Wszyscy pozostali – mentalnie, towarzysko, ale przede wszystkim emocjonalnie – znaleźli się po jednej lub drugiej stronie. Bo już nie pod wpływem racjonalnej kalkulacji. Tegoroczna kampania zamieniła się w wielki polityczny reality show, a jej głównym celem była mobilizacja. Nie kuszenie, przekonywanie, uwodzenie, ale twarda, bezwzględna mobilizacja.

Czytaj też: Czy kampania wyborcza musi być brutalna?

Trudno zarzucić takiemu myśleniu brak logiki. Wiadomo, że jesteśmy podzieleni, mniej więcej po równo, ale jest to podział na tyle trwały, że przepływy elektoratów raczej nie wchodzą w rachubę. Pozostaje wzbudzenie maksymalnie silnych emocji, niestety negatywnych, by wszyscy wzięli udział w naszym reality show, głosując nie tyle za kimś, co przeciw komuś. Duże emocje może zagwarantują mobilizację na 15 października. A potem, bez względu na wynik, trzeba będzie żyć dalej w kraju dokładnie tak samo podzielonym jak przed wyborami. Tylko głębiej.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Legutko