Jon Fosse dał wyraz temu, co niewypowiedziane. W nagrodę odbierze literackiego Nobla.
Jeśliby zapytać norweskiego noblistę o jego czas przełomu, zapewne myślami cofnąłby się o dekadę. W życiu osobistym pisarza to okres powrotu na drogę trzeźwości oraz do odnalezienia Boga w Kościele katolickim. W życiu zawodowym – redukcja biegu, a może nawet wrzucenie na luz. Mniej podróży, mniej wykładów i wywiadów. Owocem zmian będą pracowite, wczesne poranki – między słowem a ciszą. Wtedy Fosse snuje swoją najdłuższą, siedmioczęściową powieść, układając powolne melodie zdań. A właściwie jedno zdanie rozwijane na setkach stron.
Dwie kreski
O tym, że Nobel trafi w jego ręce, Jon Fosse dowiedział się, prowadząc samochód. W rozmowie telefonicznej uspokoił sekretarza Akademii Szwedzkiej, że pojedzie ostrożnie do domu w Haugesund. To południowo-zachodnia Norwegia, wybrzeże Morza Północnego. Motyw jak z powieści – skojarzą szczęśliwcy, którzy kartkują „Septologię”, książkę określaną jako opus magnum Fossego. Po polsku jej pierwsze dwie części, o tytule „Drugie imię”, opublikowało wydawnictwo ArtRage. Niewielki nakład szybko jednak się rozszedł. Wznowienie zaplanowano na koniec października.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Sacha