W czerwcu 1979 roku pracowałam w domu dziecka. Bardzo chciałyśmy iść z koleżanką na Skałkę. Nie było żadnych komórek, mejli, ale wszyscy jakoś momentalnie potrafili się zwołać, umówić, zebrać. Przez ulice Krakowa płynęły strumyczki ludzi. Czułam, jakbyśmy byli na tę Skałkę porwani.
Poprosiłyśmy kumpla – niewierzącego człowieka, by w pracowni zbił nam jakieś krzyże. I tak zrobił. Mam ten prosty krzyż do dziś. Wisi nad łóżkiem, więc codziennie na niego patrzę. Ruszyłyśmy do paulinów z krzyżami i kwiatami. Wielobarwny tłum szturmował Skałkę. Od strony dominikanów ruszył spory pochód z transparentem z cytatem z Norwida. Szliśmy pchani jakimś porywem wolności, śpiewaliśmy po drodze. Pomyślałam, że przecież do tej pory ten tłum siedział pozamykany na cztery spusty w swych domach. A teraz? Wolność wisiała w powietrzu. Ktoś wyciągał gitarę i otaczający go ludzie zaczynali od razu śpiewać.
Stanęliśmy na łące pod Skałką. Jan Paweł siedział tuż przy klasztorze. Pamiętam, że ludzie nagle zaczęli rzucać w górę kwiaty, które trzymali w dłoniach. Spadały na mnie, byłam nimi obsypana. Podnosiliśmy je z ziemi i ponownie rzucaliśmy w niebo. Z boku wyglądało to jak falujące morze kwiatów. Fala leciała w stronę papieża, tworząc przy ołtarzu kolorowy, pachnący mur.
To nie był przypadkowy tłum. To była już wspólnota, która odzyskała godność, podniosła wysoko głowę i czuła się… przytulona jak dziecko. Papież żartował, śpiewał. To nie była akademia. To był dialog! Podobnie było pod oknem na Franciszkańskiej. Papież coś mówił, a tłum odkrzykiwał. Pamiętam niezwykle poczucie jedności – to musiało być z Ducha! Nie umawialiśmy się przecież, co odpowiadać, a okazywało się, że tłum krzyczał to samo. – Idźcie już spać! – wołał Jan Paweł II. – Nieeeee! – To w takim razie ja idę…
Najbardziej nieprawdopodobne było to, że przyjechała głowa Kościoła, a nie było między nami żadnej bariery. Żadnej. Powiem szczerze: coraz trudniej przywołać mi jakieś radosne wspomnienia ze spotkań z Janem Pawłem… Przed chwilką wracałam z rekolekcji wielkopostnych właśnie ze Skałki. Ta sama droga, te same kamienice. Ale wszystko wokół jakieś inne. Po drodze spotkałam dwie manifestacje: „za” i „przeciw” pochówkowi prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu. Ostre słowa, agresja, krzyki, wyzwiska. Ten sam tłum, który wówczas stał razem pod oknem papieskim, teraz przeklinał siebie po dwóch stronach ulicy. Czułam bezradność: ludzie stoją i niszczą się nawzajem, i nie ma kogoś, kto powiedziałby nam, jak ojciec, co mamy robić.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Małgorzata Kotarba - wydawca, prowadzi sklep z muzyką chrześcijańską