Premier Donald Tusk zapowiedział, że zwróci się do prokuratury o podjęcie "energicznych działań" w sprawie czwartkowych protestów związków zawodowych w KGHM.
W czwartek około tysiąca związkowców protestowało przed siedzibą zarządu spółki, domagając się m.in. podwyżek. Demonstranci wyłamali drzwi do siedziby zarządu, ale do środka nie weszli.
"Tak jak chuligan nie może udawać kibica, też chuligan nie może udawać działacza związkowego. Ci, którzy popełnili wykroczenia i przestępstwa, będą ścigani z racji tej, że popełniają przestępstwa. I nie pomoże im ukrywanie się pod flagami związków zawodowych, nawet tych najbardziej szanowanych, z najwyższą tradycją. Nie można bezkarnie w Polsce nikogo bić. Te czasy definitywnie się skończyły" - oświadczył w czwartek na konferencji prasowej szef rządu.
Premier podkreślił, że zwrócił się o "informację w sprawie działań, jakie podjęła policja" podczas czwartkowych protestów w KGHM. "Będziemy także zwracali się z prośbą do prokuratury o energiczne działania w związku z wydarzeniami w KGHM" - dodał.
Protest przed siedzibą KGHM trwał prawie trzy godziny. Początkowo przebiegał zgodnie z planem szefów związków, zaś manifestujący współdziałali ze swoimi przewodniczącymi. Do demonstrujących wyszli przedstawiciele zarządu, m.in. prezes Herbert Wirth. Gdy związkowy zaczęli napierać na siedzibę zarządu i próbowali sforsować drzwi, przedstawiciele spółki wycofali się do budynku. Doszło do przepychanek z ochroną; pikietujący rzucali w nich puszkami z piwem. Przynieśli też ze sobą petardy, które co chwilę odpalali; skandowali: "złodzieje" i "daj trzy stówy i nie ściemniaj".
Według policji, w demonstracji przed budynkiem zarządu KGHM uczestniczyło około tysiąc osób. Jak powiedział PAP rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Lubinie Jan Pociecha, policja będzie analizować zapis monitoringu i na tej podstawie agresywnym demonstrantom mogą zostać postawione zarzuty. "Policja została wezwana na prośbę zarządu spółki. Gdy po sforsowaniu drzwi demonstranci zobaczyli, że w budynku jest policja, wycofali się" - mówił.
Przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego Ryszard Zbrzyzny powiedział PAP, że czwartkowa manifestacja to kontynuacja rokowań nad zmianami w układzie zbiorowym pracy, a szczególnie - jak zaznaczył - niezgodną z prawem tabelą wynagrodzeń, która obowiązuje w spółce. Związkowcy domagają się m.in. 300 zł podwyżki dla każdego pracownika.
Przewodniczący większości związków zawodowych w miedziowej spółce zapowiedzieli, że od piątku pracownicy podejmą tzw. strajk włoski. "Będą skrupulatnie przestrzegać wszystkich instrukcji w pracy, które mają znaczenie" - tłumaczył PAP przewodniczący NSZZ Solidarność Sekcji Krajowej Górnictwa Rud Miedzi Józef Czyczerski. Zbrzyzny nie wykluczył zaś w przyszłości strajku ostrzegawczego.
Zarząd KGHM Polska Miedź w przesłanym PAP stanowisku poinformował, że jego przedstawiciele próbowali się spotkać i porozmawiać ze związkowcami. Ponieważ jednak "pikieta przerodziła się w agresywną demonstrację", zakończono rozmowy z protestującymi. Cytowany w oświadczeniu spółki jej prezes przedstawił stanowisko zarządu wobec żądań płacowych. "Nie mam nic przeciwko temu, by za dobrą pracę płacić więcej. Jednak sprawiedliwie nie znaczy każdemu po równo" - czytamy. Wirth przypomniał o złożonej wcześniej propozycji pakietu pracowniczego, który obejmuje również kwestie płacowe.
Proponowana przez związkowców podwyżka stawek o 300 zł dla każdego pracownika - zdaniem zarządu - nie ma nic wspólnego z premiowaniem dobrej pracy. Ponadto "w praktyce podniesienie stawek płacy zasadniczej o 300 zł oznacza podwyżkę dla każdego zatrudnionego średnio o niemal 11 tys. zł rocznie. W skali roku oznaczałoby konieczność poniesienia przez spółkę kosztów zdecydowanie przekraczających 200 mln zł" - czytamy w stanowisku zarządu.(PAP)
dol/ mick/ pad/ ura/