Zawarte w dubiach pytania i reakcje na papieskie odpowiedzi pokazują, że czasem same przepisy ruchu drogowego wydają się nam być celem samym w sobie, ważniejszym, niż osiągnięcie celu podróży. Papież nie znosi norm i nie zachęca do ich łamania. Pokazuje jednak, że nawet ci, którzy z różnych względów je złamali, są ludźmi i warto pomóc im w powrocie na kurs do Boga.
04.10.2023 20:22 GOSC.PL
Spory w Kościele są sprawą naturalną. Od samego początku chrześcijaństwa ścierały się różne koncepcje i interpretacje tego, co Bóg mówi nam o Sobie i czego od nas oczekuje. W takich debatach, nieraz ostrych, kształtowała się doktryna. Do IV wieku przecież trwały spory o tak fundamentalną sprawę jak natura bóstwa Pana Jezusa.
I chociaż uznajemy, że Objawienie jest niezmienne, to jako niedoskonała, ziemska część Kościoła, stale dojrzewamy do jego zrozumienia. Dlatego nie ma niczego nadzwyczajnego w tym, że w Kościele trwa żywa dyskusja nad różnymi tematami. Częścią tej debaty są skierowane do papieża przez pięciu kardynałów dubia, w których Franciszkowi zadano pięć pytań dotyczących praktyki sakramentalnej, duszpasterskiej, granic interpretacji doktryny i struktury Kościoła.
Papież kardynałom odpowiedział. Nie były to proste odpowiedzi „tak/nie”, a uwzględniające obecne w poruszanych sprawach niuanse. Co świadczy wyłącznie o tym, że Franciszek sprawy nie zbagatelizował.
Papieskie odpowiedzi wywołały w pewnych środowiskach wzburzenie podobne do piany przelewającej się przez morskie fale w czasie sztormu. Tu i ówdzie w komentarzach do Franciszkowych odpowiedzi wylewa się na papieża solidne porcje pomyj, choć czasem owszem, są to pomyje wylewane z przepasanego białą wstążką, eleganckiego, czarnego wiadra. I sam spór i różnica zdań nie zaskakuje. Zaskakiwać może natomiast forma, w jakiej część przeciwnych opinii jest wyrażana. Podszyta nieraz sugestiami, że celem Franciszka jest niszczenie doktryny i Kościoła czy brutalne zamykanie ust tym, którzy myślą inaczej.
Bo jeśli coś w sprawie z dubiami może dziwić, to w pierwszej kolejności nie papieskie odpowiedzi, ale postawione przez pięciu kardynałów pytania. Ciężko opędzić się od wrażenia, że jest w nich pewna dawka populizmu i są przez autorów celowo skonstruowane w stylu pytania "czy mamy płacić podatek Cezarowi?".
Bo aż trudno uwierzyć, że kardynałowie, wybitni teologowie, zadają pytanie o to czy Objawienie może być reinterpretowane z uwzględnieniem nowej wiedzy o człowieku, ignorując jednocześnie kompletnie fakt, że samo Pismo Święte powstawało w konkretnym kontekście kulturowym, Pan Bóg posłużył się w tym celu ograniczonym swoim kontekstem życia autorami i od samego początku Kościół nadawał Objawieniu interpretację, a nie odczytywał w skali 1:1. Dziś przecież kard. Sarah czy Burke nie są "mężami jednej żony", a kobiety nie muszą zakrywać włosów. I papież właśnie tak odpowiada autorom pytań: tak, reinterpretacja rozumiana jako pogłębianie zrozumienia Objawienia jest dopuszczalna i nie oznacza Jego zaprzeczenia.
Albo ostatnie pytanie dotyczące spowiedzi: kardynałowie pytają, czy nadal obowiązuje nauka soboru trydenckiego, "zgodnie z którym dla ważności spowiedzi sakramentalnej konieczna jest skrucha penitenta" i postanowienie niegrzeszenia więcej, a kapłan musi odłożyć rozgrzeszenie, gdy jest jasne, że warunek ten nie jest spełniony. Jednocześnie przemilczają całkowicie zapis z tego samego soboru, mówiący o konieczności wyznawania okoliczności grzechu, a nie samego czynu, aby spowiednik mógł rozeznać czy dany czyn był grzechem ciężkim czy nie. Bo o ciężkości grzechu przecież nie stanowi wyłącznie czyn.
Sprawy poruszone przez kardynałów w dubiach są nieco bardziej skomplikowane niż proste pytanie, "czy obowiązuje ten czy tamten zapis". Dlatego papież zamiast prostego rachunku, polegającego na tym czy ktoś wypełnił normę, proponuje bardziej wymagający proces rozeznawania.
I oczywiście nie jest to proste, bo znacznie łatwiej dużej społeczności, jaką jest Kościół, funkcjonować w oparciu o zbiór pytań rodem z tekstów pod tytułem "Czy katolik może...?".
Tyle, że norma, choć porządkuje przestrzeń, to nie uwzględnia niuansów i wyjątków. A każda sytuacja, każdy człowiek, każde serce jest inne. Norma jest pewną ogólną zasadą postępowania, ale nie oznacza to, że znajduje absolutne zastosowanie w każdej sytuacji.
PAP/EPA/VATICAN MEDIA HANDOUTDroga, którą proponuje Franciszek budzi tyle sprzeciwu, bo desakralizuje normę jako najwyższą wartość w drodze do zbawienia. Nie znosi jej, ale przywraca na właściwe miejsce. Miejsce narzędzia, które ma pomóc nam obrać właściwy kurs, samo w sobie jednak nie jest drogą do celu.
Bo chociaż drogowskazy pomagają dotrzeć do celu najprostszą drogą, to zdarzają się sytuacje, że na drodze zbłądziło się na tyle, że powrót nie jest z różnych względów możliwy. Kiedy kierowca, który jechał za szybko wpada na drzewo, naturalnym odruchem jest wezwanie pogotowia, a nie tłumaczenie rannemu, że jest sam sobie winien, bo złamał przepisy. Franciszek pokazuje, że w takich sytuacjach ważniejsze od ciągłego podkreślania błędów popełnionych przez kierowcę jest znalezienie alternatywnej, choć czasem wyboistej drogi do celu. Czy to oznacza, że znaki nie mają znaczenia? Nie. To znaczy tyle, że samo ich przestrzeganie nie jest naszym celem, a pełnią one funkcję narzędzia. I ważniejsze niż potwierdzanie winy człowieka, który popełnił błąd jest próba pomocy poturbowanemu.
W chrześcijaństwie przed normą zawsze jest miłość. Bo to religia relacji, a nie prawa.
Ks. Krzysztof Grzywocz w jednym z wywiadów udzielonych przed laty „Więzi” mówił: „Myślenie normatywne szuka prostych rozwiązań, jest czarno-białe, jest proste, ale niszczy relacje. Nurt procesu, powolnego dojrzewania, rozwoju małymi krokami, także w dziedzinie moralnej, jest trudniejszy. Ale na tym właśnie polega dojrzałość”.
Oczywiście taka droga nie daje szybkich efektów, niesie ze sobą większe ryzyko błędu. Ale też daje perspektywę choćby powolnego dotarcia do celu, większą niż postawienie przed kimś szlabanu z napisem „nie przejdziesz”.
Wbrew oskarżeniom, które niektórzy świeccy, ale i duchowni stawiają dziś papieżowi, Franciszek nie idzie na łatwiznę. Nie zachęca do łamania norm. Ale idzie dalej i stawia przed Kościołem zadanie znacznie trudniejsze niż łopatologiczne walenie kodeksem po głowie – zadanie rozeznawania, które nie daje jednakowych, odbitych od szablonu rozstrzygnięć. A wczytując się w papieskie odpowiedzi dostrzeżemy, że nie ma w nich rozmycia normy, ale ustawienie jej we właściwym miejscu. Normą przecież było, że kłosów w szabat łuskać nie wolno. I Ktoś tę normę jednak naruszył. Czy to było jej rozmywanie? Czy to była dopuszczalna reinterpretacja?
Nikt nie wyrzuca świętej Normy z kościoła. Zostaje jedynie przeniesiona do bocznego ołtarza.
Czy Franciszkowe odpowiedzi zamykają poruszone tematy? Nie. Czy mogą budzić dalsze pytania? Tak, mogą. Ale to nie powód, by przekreślać kierunek, jaki wyznacza.
Wojciech Teister