Ciężkie grzechy choćby jednej osoby, tolerowane i ukrywane przez innych członków wspólnoty kapłańskiej, są dla niej trucizną – mówi w rozmowie z KAI o. Józef Augustyn SJ, znany rekolekcjonista, znawca życia duchowego.
Proszony o komentarz po tym co się stało na plebanii w Dąbrowie Górniczej, wyjaśnia, że w wielu wypadkach „gorszące i krzywdzące wiernych zachowania, trwające nieraz dziesięciolecia, były możliwe tylko dlatego, że otoczenie kapłańskie oraz przełożeni księży gorszycieli przymykali na nie oczy”. W związku z tym dodaje, że „nie wolno nam duchownym przyjmować postawy milczenia wobec zgorszeń i skandali w Kościele, udając że nie stało się nic nadzwyczajnego”.
Marcin Przeciszewski, KAI: Jakie uczucia budzą się w Ojcu, kiedy czyta doniesienia o hucznej „imprezie” natury homoseksualnej zorganizowanej przez jednego kapłana z Sosnowca?
O. Józef Augustyn SJ: Zażenowanie i wstyd. Dla środowiska kapłańskiego jest to sytuacja haniebna i upokarzająca. To wystarczy. Odczuwam niemal fizyczny ból na myśl, w jaki sposób ludzie młodzi, którzy szczerze zmagają się o prawość sumienia i dojrzałość ludzką i duchową, odczytują i interpretują takie skandale.
Ponieważ chcę być dobrze rozumianym, powiem szczerze, że wspólnota kapłańska i środowisko seminaryjne są mi bardzo bliskie i bardzo drogie. Za wielką łaskę Boga uznaję to, że w ciągu mojego życia kapłańskiego, spotkałem tak wielu księży i alumnów i mogłem przeprowadzić tyle pięknych głębokich rozmów, usłyszeć tyle wzruszających świadectw wierności, miłości do Jezusa i do Kościoła. W spotkaniach tych zawsze otrzymywałem więcej niż dawałem. Wielu księży i kleryków, których dane mi było spotkać, podejmowało wielkie wewnętrzne zmagania o czystość serca, bezinteresowną służbę ludziom. Każdy przejaw ludzkiej słabości stawał się dla nich wyzwaniem do głębokiej skruchy, pracy nad sobą, szczerej modlitwy i pokory.
Jako księża jesteśmy tak samo krusi i ułomni, jak wszyscy ludzie, którym służymy, ale ze względu na powierzoną nam misję, od nas wymaga się o wiele więcej; wymaga się radykalizmu ewangelicznego. To, co łatwo ludzie wybaczają „świeckim”, księżom bywa przypominane i wypominane niekiedy latami.
Na ile szerokie – zdaniem Ojca – mogą być takie postawy i takie zachowania jakie miały miejsce w Sosnowcu? Czy nie jest tak, że za każdym takim skandalicznym przypadkiem kryje się dłuższa historia niemoralnych postaw i zachowań pojedynczych księży, lub też całego określonego środowiska?
Jestem świadom, że opisywane skandale odnoszą się do zawężonego grona księży. Jak bardzo zawężonego? O tym wie pewnie jedynie sam Pan Bóg, który jako jedyny ma wgląd w każde ludzkie serce. Podwójność życia staje się dla księdza – niemal bezwiednie - źródłem zepsucia moralnego.
Od czasów, gdy media demaskują skandale księży towarzyszy mi pytanie pełne niepokoju o tolerancję dla nieprawości i dla zła w naszych wspólnotach kapłańskich, seminaryjnych, zakonnych. Gorszące i krzywdzące wiernych zachowania, trwające nieraz dziesięciolecia, były możliwe tylko dlatego, że otoczenie kapłańskie oraz przełożeni księży gorszycieli przymykali na nie oczy.
Towarzyszy mi także pytanie dlaczego przez całe lata ofiary niemoralnego zachowania księży spotykały się z ostracyzmem, były oskarżane o „niszczenie” Kościoła, odrzucane. Stosunek do ofiar skandalicznych zachowań księży jest jednym z ważniejszych kryteriów postawy prawdy i zdecydowanej woli stawienia czoła zgorszeniom.
Czy konieczny jest medialny „bicz”, by wymusić na nas poważne traktowanie każdej moralnej deprawacji, nadużyć władzy, stosowania przemocy i wielkiej nieraz ludzkiej krzywdy w naszych szeregach kapłańskich, trwającej niekiedy latami.
Ciężkie grzechy choćby jednej osoby, tolerowane i ukrywane przez innych członków wspólnoty kapłańskiej, są dla niej trucizną. Stają się też nierzadko początkiem deprawacji, a stopniowo także patologii; już nie tylko duchowej i moralnej, ale także emocjonalnej i społecznej. Bywa i tak, że patologią tą zarażają się kolejne osoby czy środowiska. Skandale, jakich bywamy świadkami, szokują nas niekiedy szczegółami, opisywanymi przez media, właśnie ze względu na swój patologiczny charakter.
Jakie mogą być motywy takiego postępowania? Świadczy to chyba o głębokim kryzysie wiary, życia duchowego i powołania kapłańskiego danej osoby czy danych osób?
To prawda. Użyte jednak przez Pana pojęcia: kryzys wiary i kryzys powołania kapłańskiego, wymagają ukonkretnienia. Bo chociaż nas kapłanów obowiązują te same przykazania, co wszystkich wiernych, to jednak my księża, przyjmując święcenia podejmujemy dodatkowe zobowiązania. Deklarujemy publicznie wobec Ludu Bożego i biskupa: miłość do Chrystusa i Kościoła; wierną służbę ludziom wzorem Jezusa Sługi; posłuszeństwo biskupowi; gorliwe sprawowanie misteriów Pańskich, a zwłaszcza Eucharystii i sakramentu pokuty; codzienną modlitwę za lud Boży oraz celibat, który wyraża się nie tylko w bezżenności, ale także w pełnej czystości seksualnej.
Aby zobowiązania te wprowadzać w codzienność kapłańską, winniśmy troszczyć się o intymną więź z Chrystusem, i codziennie od nowa stawiać Go w centrum naszego życia. Mój proboszcz z dzieciństwa, ks. Jan Ślęzak (1913-1972), dziś patron miejscowej szkoły podstawowej, jako seminarzysta pisał w czasie rekolekcji: „Kapłan musi mieć ducha ofiary, musi całego siebie poświęcić, żadnych wysiłków nie żałować. (...) Cel kapłaństwa wyznacza Chrystus, nie wolno mieć innych celów”.
I nieco dalej. „Człowiek pyszny, zwłaszcza kapłan, to «istny szatan». Taki wszystko sobie przypisuje, a to przecież świętokradztwo. Kapłan taki posunie się do największych grzechów. Na pewno nie utrzyma się w czystości. Gotów odstąpić od wiary świętej, byleby swojemu «ja» dogodzić”. Te słowa dwudziestoletniego alumna, sprzed osiemdziesięciu pięciu lat są bardzo trafną diagnozą współczesnych skandali z udziałem księży.
Jezus przestrzegał swoich uczniów: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto nie wchodzi do owczarni przez bramę, ale wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem” (J 10,1). Jedyną drogą i bramą do wiernego życia kapłańskiego jest Chrystus. I tylko On.
W tym kontekście chciałbym raz jeszcze wrócić do słów kard. Josepha Ratzingera wypowiedzianych w czasie Drogi Krzyżowej w Koloseum w przededniu śmierci Jana Pawła II: „Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! Jakże mało cenimy sakrament pojednania, w którym On oczekuje, by nas podnieść z naszych upadków! To wszystko jest obecne w Jego męce”.
My księża, jak wszyscy ludzie, mamy wiele słabości i grzechów, które codziennie wyznajemy, z którymi się zmagamy i za które pokutujemy. Te opisywane w skandalach do nich jednak nie należą, ich korzenie sięgają znacznie głębiej.
Jak powinni zachować się w takiej sytuacji przełożeni, a przede wszystkim biskup?
Stolica Apostolska dokładnie określa, jakie kroki – od strony prawnej – winien podjąć biskup. Odniesienie do prawa jest tu ważne. Papież Franciszek ukarał wielu biskupów na całym świecie za lekceważenie wskazań Stolicy Apostolskiej w wyciąganiu konsekwencji wobec księży winnych ciężkich nadużyć wobec wiernych, szczególnie wobec małoletnich.
Ale samo prawo nie wystarcza. Konieczne jest – w moim odczuciu – także bezpośrednie zaangażowanie przełożonego: spotkanie i rozmowa biskupa z księdzem uwikłanym w skandal, a także bezpośrednie spotkanie biskupa z ofiarami księży, choćby było krótkie i miało charakter symboliczny. Nie chodzi najpierw o czas, ale o czytelny znak szacunku, miłości i współczucia dla ofiar, wyrażony wobec całej wspólnoty diecezjalnej. To biskup swoim autorytetem, pasterską troską, miłością i pokorą może ratować zranione skandalami duchownych zaufanie wiernych do Kościoła.
Każdy nietakt księży, pracowników kurii czy tym bardziej biskupa wobec ofiar, obraca się przeciwko Kościołowi. Przełożeni nie mogą nigdy stawać po stronie księży, którzy ranili wiernych, przeciwko ofiarom, także wtedy, gdy sytuacja nie jest jeszcze do końca wyjaśniona. Należy cierpliwie czekać wstrzymując się od wszelkich zbędnych komentarzy.
Wyrażam tutaj szczególny ból wobec ofiar wykorzystania seksualnego księży ze szkodą małoletnich na małych wiejskich parafiach, gdzie wszyscy wiedzą niemal wszystko o wszystkich. Ofiary, które miały odwagę ujawnić swoją krzywdę, doświadczają nierzadko bolesnego ostracyzmu i napiętnowania zamkniętego środowiska. My kapłani, jesteśmy winni im szacunek, wsparcie i modlitwę.
Czy w ogóle w strukturach kościelnych i w kapłaństwie powinno być miejsce dla księży zachowujących się – tak jak to miało miejsce w opisywanym przypadku - w sposób gorszący i krzywdzący wiernych?
Każda sytuacja skandaliczna jest inna i wymaga osobnego rozeznania. Kiedy kapłan swoim skandalicznym zachowaniem utraci całkowicie zaufanie wiernych, wspólnoty kapłańskiej i przełożonego, zostaje zwykle zawieszony w pełnieniu kapłańskich obowiązków, a sprawa podlega badaniu, procesowi kościelnemu. Gdy mimo upomnień zachowuje się arogancko, cynicznie, przeniesienie „ad statum laicalem” wydaje się wręcz konieczne.
Ale bywa i tak, że otrzymuje odpowiedni czas na pokutę, przyjmuje ją z pokorą, podejmuje wewnętrzny wysiłek i trud nawrócenia. Przełożony widząc zmianę w postawie kapłana przywraca go do pełnienia obowiązków kapłańskich. Ponieważ w wielu diecezjach brakuje duszpasterzy, biskupi podejmują nieraz duży wysiłek, by ratować w diecezji – o ile tylko się da – każdego księdza.
W tym kontekście narzuca się pytanie: kim winien być biskup dla swoich księży? Mówi się, że „ojcem”, ale jak konkretnie „ojcostwo” to winno być realizowane, a szczególnie w sytuacjach trudnych i gorszących?
Ojcowska relacja biskupa z jego księżmi jest - w moim odczuciu – jednym z najważniejszych jego obowiązków. Ale, jak utrzymać ojcowską więź przełożonego z każdym księdzem, gdy duchowieństwo diecezji liczy kilkaset osób? Jak znaleźć na to czas pośród obowiązków administrowania diecezją, posługą sakramentalną, głoszeniem Słowa Bożego? Każdy biskup przejmując diecezję „otrzymuje w spadku” wszystkie problemy, nabrzmiałe niekiedy konflikty, żale, które narastały w ciągu długich lat. Takich sytuacji nie da się odmienić nagle, nawet przy największym wysiłku. Rola przełożonego księży – to ciężar - po ludzku rzecz biorąc – wręcz nie do udźwignięcia. Dobrze rozumiał to ks. Karol Wojtyła. Dowiedziawszy się, że został mianowany biskupem całą noc leżał krzyżem w kaplicy zakonnej.
Dawałem kiedyś rekolekcje dla księży za wschodnią granicą. To była bardzo mała diecezja, zaledwie kilkudziesięciu księży, a warunki do ich odprawienia mało komfortowe. Wszystko odbywało się w większej salce zaaranżowanej na kaplicę. Czułem panujące rozproszenie, chaos i brak klimatu. Prawdę mówiąc, bałem się tych rekolekcji. Uratował je biskup, który przez całe trzy dni, w czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu, klęczał przed Sanctissimum, tuż przy ołtarzu. Byłem wzruszony, nie tylko ja, ale także jego księża.
Wydaje mi się, że bezpośrednia szczera i serdeczna rozmowa biskupa z jego księżmi to wielki i bardzo ważny temat. Mam jednak wrażenie, że jest on jeszcze nieodkryty i mało ceniony. Podjęcie go wymaga wzajemnego zaufania, wysiłku, modlitwy i wiary z obu stron: biskupa i księży. Dobra relacja księdza z jego przełożonym daje mu poczucie bezpieczeństwa: „Nie jestem sam. W razie zagubienia, mogę szukać jego pomocy, wsparcia”.
Biskup może także wspierać kapłanów poprzez swoich delegatów. Od czasów kleryckich przyjaźniłem się z Adamem Ruckim, czeskim klerykiem a później księdzem, który po latach bycia ojcem duchownym w seminarium w Ołomuńcu, został mianowany ojcem duchownym kapłanów. Był to bardzo gorliwy, serdeczny, ciepły człowiek. Księża zapraszali go na parafię z niedzielnymi kazaniami, a on przyjeżdżał w sobotę i wieczorem po kolacji stwarzał im okazję szczerej rozmowy o ich życiu, modlitwie, zmaganiach wewnętrznych. A gdy jakiś ksiądz w diecezji przeżywał trudne chwile, jechał do niego, usiłując go wesprzeć, pocieszyć, umocnić. Pomoc kapłanom była jego pasją życia. Potrzebujemy bardzo w naszym Kościele w Polsce takich właśnie gorliwych księży, dla których pomaganie współbraciom w kapłaństwie byłoby życiową pasją.
Na koniec chciałbym powiedzieć z całą mocą, jako moje świadectwo: nie wolno nam duchownym przyjmować postawy milczenia wobec zgorszeń i skandali w Kościele, udając że nie stało się nic nadzwyczajnego. Listy przełożonych publikowane niemal natychmiast po ogłoszeniu przez media kolejnego skandalu kościelnego, są niewątpliwie ważne, ale one nie wystarczą. Konieczne jest stawanie twarzą w twarz wobec żywej wspólnoty wiernych, by z całą pokorą wyrazić żal, współczucie; o ile jest to stosowne w danej chwili, przeprosić; zachęcić do modlitwy za osoby uwikłane w skandal, za wspólnotę parafialną, diecezjalną, by pocieszyć wiernych, dodać im otuchy, odwagi i wezwać do pogłębienia więzi z Chrystusem i Kościołem, i pomóc w niełatwym dojściu do prawdy.
„Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20). Skandale z udziałem księży to grzech, który dziś – także za sprawą mediów - rozlewa się bardzo szeroko. To my Kościół, Lud Boży, mistyczne Ciało Chrystusa, jesteśmy wezwani, by tę zawstydzającą, haniebną i bolesną sytuację przemienić w czas nawrócenia i łaski. W mojej pracy rekolekcyjnej spotkałem bardzo wielu ludzi głęboko zaangażowanych religijnie, świeckich i duchownych, dla których skandale z udziałem księży nie były powodem do zgorszenia, ale zaproszeniem Jezusa, by jeszcze pełniej związać się z Nim, by wszystko czynić z miłości dla Niego i Jego Ludu.
Dziękuję za rozmowę.