Okoliczności trudnej operacji sił specjalnych USA w Pakistanie uniemożliwiły schwytanie Osamy bin Ladena żywego - oświadczył na podstawie "dostępnych informacji" koordynator UE ds. walki z terroryzmem. To nie był wyrok śmierci - podkreśliła rzeczniczka KE.
Unijny koordynator ds. walki z terroryzmem Gilles de Kerchove wyraził w poniedziałek zadowolenie z udanej operacji specjalnych sił amerykańskich zmierzającej do "postawienia Osamy bin Ladena przed oblicze sprawiedliwości, która doprowadziła do jego śmierci".
"Z dostępnych informacji wynika, że okoliczności tej trudnej operacji uniemożliwiły schwytanie Osamy bin Ladena żywego" - podkreślił de Kerchove. Dodał, że śmierć szefa Al-Kaidy jeszcze bardziej osłabi tę organizację, której możliwości operacyjne "zostały poważnie zdegradowane" w ostatnich latach. Zauważył jednak, że przez jakiś czas "bin Laden jako postać symboliczna nadal będzie inspirować stowarzyszone grupy i osoby". "Dlatego powinniśmy pozostać czujni" - podkreślił.
Rzeczniczka KE Pia Ahrenkilde podkreśliła na poniedziałkowej konferencji w Brukseli, że bin Laden był odpowiedzialny za śmierć tysięcy niewinnych ludzi, a "sprawiedliwość to kluczowa wartość dla UE". Pytana przez dziennikarzy, czy UE zmieniła swoje stanowisko potępiające karę śmierci, odparła, że śmierć bin Ladena nie była "wyrokiem śmierci, to zupełnie inna sytuacja". "Naturalnie Unia Europejska nie zmieniła swojego stanowiska, nadal jesteśmy przeciwni karze śmierci" - powiedziała Ahrenkilde. Pytana, czy świat jest rzeczywiście bezpieczniejszy po śmierci bin Ladena, zauważyła: "To nie jest koniec terroryzmu, ale ważny krok w kierunku jego eliminowania".
Inaczej jednak mówią o celach operacji amerykańskie siły specjalne. "To była operacja nastawiona na zabicie" - powiedział pragnący zachować anonimowość przedstawiciel, wyjaśniając jednocześnie, że celem nie było pochwycenie bin Ladena żywego.
Osama bin Laden, saudyjski milioner, przewodził grupie terrorystycznej Al-Kaida, która jest obwiniana o zamach z 11 września 2001 roku, kiedy to za pomocą uprowadzonych samolotów pasażerskich zniszczono symboliczne wieżowce w Nowym Yorku - World Trade Center. W wyniku ataku zginęło blisko 3 tys. osób. Od tamtej pory był poszukiwany.
W poniedziałek we wspólnym oświadczeniu przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso oraz przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy ocenili, że "śmierć bin Ladena to wielki postęp w wysiłkach oczyszczenia świata z terroryzmu". Z kolei przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek powiedział, że "obudziliśmy się dzisiaj w bezpieczniejszym świecie".
Do śmierci bin Ladena odnieśli się też szefowie największych ugrupowań w europarlamencie. Lider socjaldemokratów w PE Martin Schulz ostrzegł jednak przed niebezpieczeństwem ataków odwetowych po śmierci bin Ladena i nawoływał do zachowania czujności.
Najbardziej poszukiwany terrorysta świata zginął w niedzielę w operacji sił specjalnych USA w domu na przedmieściu pakistańskiej stolicy Islamabadu, gdzie się ukrywał. Informacje o śmierci szefa Al-Kaidy potwierdził prezydent Barack Obama, który podkreślił, że "sprawiedliwości stało się zadość". W czasie akcji wraz z bin Ladenem zabito trzech innych dorosłych mężczyzn, w tym syna bin Ladena. Bin Laden zginął od strzału w głowę; zginęła także kobieta, której jeden z mężczyzn użył dla swej osłony.
Ciało bin Ladena Amerykanie zabrali śmigłowcem do Afganistanu, gdzie - według telewizji ABC - zidentyfikowano je. Następnie zwłoki pochowano w morzu. Według specjalistów, USA zdecydowały się na pochówek w morzu, żeby uniknąć sytuacji, w której grób bin Ladena stałby się miejscem pielgrzymek islamskich ekstremistów.
Rezydencję bin Ladena otacza mur wysokości od czterech do sześciu metrów, zwieńczony drutem kolczastym, a dostęp do środka wiedzie przez dwie bramki bezpieczeństwa.
Tymczasem analitycy ostrzegają, że eliminacja lidera Al-Kaidy wcale nie oznacza, że afgańscy talibowie zaprzestaną walk albo że od razu poprawią się napięte stosunki Waszyngtonu z Pakistanem. Oba kraje: Afganistan i Pakistan są kluczowe dla prowadzonej przez USA od zamachów 11 września wojny z terroryzmem.
Analitycy cytowani przez Reutera podkreślają, że nie można się spodziewać szybkiego końca problemów w Afganistanie i Pakistanie, gdzie USA zaangażowały się militarnie i finansowo, by wytępić talibów, oddalając tym samym zagrożenie kolejnego ataku terrorystycznego porównywalnego do zamachów z 11 września. "Amerykanie i ich sojusznicy muszą pamiętać, że wciąż jest wiele do zrobienia" - powiedział wysoki rangą zachodni dyplomata w Kabulu, cytowany przez Reutera. "(Zabicie bin Ladena) nie zmienia faktu, że w Afganistanie mamy do czynienia z powstaniem, które stanowi zagrożenie dla przetrwania afgańskiego rządu. I że Pakistan jest beznadziejnym przypadkiem, który stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa w regionie" - dodał.
Według ogłoszonego w kwietniu raportu Pentagonu dla Kongresu na temat sytuacji w Afganistanie, skala przemocy wzrosła od jesieni ub. roku: odnotowano więcej ataków na siły koalicji i zamachów bombowych. W 2010 roku liczba zabitych cywilów sięgnęła prawie 2800, co oznacza wzrost o 15 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Pentagon przewiduje nasilenie walk w najbliższych miesiącach, ale od lipca br., zgodnie z zapowiedzią Obamy, ma się rozpocząć wycofywanie amerykańskich wojsk.
Z kolei Pakistan jest równie ważnym jak niewiarygodnym partnerem USA w walce z talibami. Ponieważ rząd w Islamabadzie nie kontroluje części terytorium, gdzie działają talibowie, Amerykanie nie mogą stuprocentowo polegać na jego deklaracjach współpracy nawet przy założeniu, że są one szczere. Admirał Mike Mullen, szef kolegium szefów sztabów USA, zarzucił w kwietniu pakistańskiemu wywiadowi utrzymywanie kontaktów z talibskimi bojownikami, którzy atakują siły USA w Afganistanie.
Niejasny jest zresztą sam udział Pakistanu w zabiciu bin Ladena: prezydent Obama powiedział, że operację przeprowadzono we współpracy z pakistańskimi władzami, ale pakistańskie i amerykańskie źródła znające przebieg akcji twierdzą, że Amerykanie zabili przywódcę Al-Kaidy w całkowitej tajemnicy przed stroną pakistańską.
Zdaniem analityków, ten brak zaufania jest znakiem rosnącej frustracji Waszyngtonu, że Islamabad nie robi wystarczająco wiele, by walczyć z talibami, którzy właśnie przystąpili w Afganistanie do krwawej "wiosennej ofensywy". Fakt, że bin Laden żył wygodnie w Pakistanie, gdzie został wytropiony przez USA, także nie sprzyja wiarygodności władz tego kraju - podkreślają komentatorzy.
Według niektórych analityków, afgańscy talibowie, którzy gościli bin Ladena przed zamachami z 11 września, mogą po jego śmierci poluzować związki z Al-Kaidą i opowiedzieć się za formą politycznego porozumienia ze wspieranymi przez USA władzami w Kabulu. To może być jedyna droga, by zakończyć trwającą od blisko dekady wojnę w Afganistanie.
"Po śmierci bin Ladena talibskie przywództwo będzie musiało poszukać własnego oblicza i zastanowić się nad sensem pozostawania w sojuszu z organizacją, która właśnie straciła swojego założyciela i lidera" - powiedziała Lisa Curtis z Heritage Foundation w Waszyngtonie. "Apelujemy do talibów, aby wyciągnęli lekcję z tego, co się wczoraj stało, i zaprzestali walk, zaprzestali niszczenia kraju, zabijania muzułmańskich braci i synów swego kraju, opowiedzieli się za pokojem i bezpieczeństwem" - powiedział w poniedziałek prezydent Afganistanu Hamid Karzaj. Zwracając się do zachodnich sojuszników, podkreślił fakt, że zabicie bin Ladena w Pakistanie dowodzi, że bazy terroryzmu nie znajdują się w Afganistanie, i zaapelował by stały się celem ataku sojuszników.