Gorliwość polskiego zaangażowania w pomoc Ukrainie (jak najbardziej słuszna) nie musiała iść w parze z nadgorliwością w formułowaniu zbyt daleko idących postulatów. Czy entuzjazm „wielkiego sojuszu” zostanie wyparty przez emocje „wielkiego rozczarowania?
20.09.2023 18:45 GOSC.PL
Nie wygląda to dobrze. Przerzucanie się oskarżeniami między Kijowem a Warszawą (z akcentem jednak na aktywność Kijowa) w sytuacji, gdy Ukraina walczy o przetrwanie, a Polska postawiła wszystko na jedną kartę, wspierając ofiarę rosyjskiej agresji, to niemal akt samobójczy. Dla obu stron. I tu już nie ma pewności, czy z akcentem bardziej na Kijów, czy jednak na Warszawę. Bo można odnieść wrażenie, że najwięcej strat na tym sporze może ponieść jednak Polska.
Nie jest w dobrym guście powoływać się na własne słowa, ale patrząc na obecną polsko-ukraińską wymianę "ognia", nie umiem napisać wiele więcej niż to, co napisałem w maju zeszłego roku, gdy po wizycie prezydenta Dudy w ukraińskim parlamencie, w którym wygłosił płomienne przemówienie, miałem w sobie jakiś dziwny niepokój. Było w tym przemówieniu prezydenta coś, co budziło nadzieję na trwałe pojednanie polsko-ukraińskie (wszyscy przecież tego chcemy), a równocześnie rodziło pytania, czy głowa państwa polskiego nie przesadza w uniżonych wręcz deklaracjach wobec głowy innego państwa. Przy całym zrozumieniu podniosłości tego momentu historii, zabrakło, mam wrażenie, pewnej roztropności czy ostrożności w doborze niektórych – pełnych niskich ukłonów – słów i deklaracji.
Napisałem wówczas: „Jeśli mam wątpliwość co do gorliwości, z jaką polski prezydent wychwalał polsko-ukraińską przyjaźń, to z jednego powodu: ponieważ nawet w relacjach między ludźmi największe przyjaźnie mogą nieraz zamienić się w gruzy, to tym bardziej w relacjach między państwami konieczna jest pewna wstrzemięźliwość w zbyt daleko idących deklaracjach. Churchill w ogóle mawiał, że Wielka Brytania nie ma przyjaciół, tylko ma interesy. Oczywiście, coś się w nas naturalnie burzy na takie postawienie sprawy – wierzymy, że w relacjach między narodami jest możliwy taki stopień zaangażowania, empatii i współpracy, który wykracza daleko poza zwykłe „fakturowanie” wspólnych celów. Skoro jednak nawet w zwykłych ludzkich relacjach zdarza się, że jedna strona była potrzebna drugiej tylko na chwilę, być może była tylko narzędziem przydatnym do wejścia w określone środowisko – to trzeba mieć świadomość, że tym bardziej zdarza się to w relacjach między państwami.
A zatem – nie gasząc dobrych i potrzebnych emocji – czy Polska jest gotowa na taką przyjaźń z Ukrainą, w której może okazać się, że to nie my będziemy ostatecznie jej głównym partnerem? Czy dopuszczamy do siebie myśl, że teraz możemy być jej największym adwokatem w staraniach o integrację z Zachodem, ale później największe interesy Kijów będzie prowadził z Berlinem, Paryżem i innymi stolicami?
Trzeba mieć nadzieję, że to, co teraz dzieje się między naszymi narodami, to dobry i mocny kapitał na kolejne dziesięciolecia, a może nawet stulecia. Ale mimo wszystko w przypadku wypowiedzi przywódców politycznych potrzebne jest jakieś mądre połączenie dobrych emocji i deklaracji z pewną roztropnością w formułowaniu postulatów i wyrażaniu podziwu i szacunku. Choćby po to, by nie cierpieć tak bardzo (również wizerunkowo), gdy szczera przyjaźń przejdzie bolesną weryfikację w zupełnie innych warunkach”.
Czytelnicy wybaczą ten przydługi cytat z własnego tekstu, ale mam wrażenie, że jesteśmy właśnie świadkami tej „bolesnej weryfikacji” przyjaźni. Nie wiem, czy Churchill miał rację, przekonując, że państwa mogą mieć ze sobą tylko interesy, ale nie może łączyć ich przyjaźń. Coraz bardziej za to widzę, że rację miał kard. Grzegorz Ryś, który w niedawnym wywiadzie dla GN przekonywał, że pokój nie jest tylko brakiem działań wojennych. Bo może jest tak, że i nasze taktyczne pojednanie z Ukraińcami nie jest wcale stanem pokoju między naszymi narodami?
- Kiedy papież powiedział „wszyscy jesteśmy winni”, to wszyscy mieli do niego pretensję. A on chciał właśnie pokazać, że nikt (albo prawie nikt) nie budował pokoju przez 50 lat po II wojnie światowej. To jest teza, która odnosi się także do nas. My teraz mamy piękny czas bliskich więzi z Ukraińcami. Czy to owoc budowanego cierpliwie i przez lata pokoju? Mamy trwały pokój czy raczej doraźną pomoc humanitarną i sojusz antywojenny? Kiedy wojna się skończy zwycięstwem – jak długo potrwa pokój: 10-15 lat do kolejnego konfliktu? Jeśli nie posłuchamy tego, co mówi Franciszek w sposób życzliwy, nie zbudujemy prawdziwego pokoju – mówił mi kardynał nominat.
Może obecne napięcie i wzajemne oskarżenia między Polską a Ukrainą są właśnie efektem braku nazwania po imieniu i uzdrowienia najboleśniejszych ran między nami? Jan Paweł II pisał trafnie w adhortacji „Reconciliatio et paenitentia”, że „pojednanie nie może być mniej głębokie niż sam podział”. To dotyczy zarówno zwykłych relacji, jak i ekumenizmu czy stosunków między narodami. To znaczy: trudno budować pojednanie bez nazwania tego, co doprowadziło do podziału.
We wspomnianej wyżej rozmowie kard. Ryś mówił: - Bardzo przemawia do mnie fragment z Księgi Izajasza, który zapowiada pokój: „Wtedy przekują miecze na lemiesze”. Rozumiemy to? Pokój nie jest wtedy, kiedy odkładasz miecz (lub kiedy Ci go wytrącono), tylko wtedy, kiedy go zamieniasz na lemiesz – na pług. To znaczy, że zamiast się bić z człowiekiem, którego przed chwilą straszyłeś mieczem, razem z nim zaorasz pole. „A włócznie przekujecie na sierpy”. A potem wspólnie zmielicie zżęte zboże, upieczecie chleb i siądziecie do stołu. I wtedy dopiero będzie pokój. Wszystko inne jest tylko krótszym lub dłuższym zawieszeniem broni.
Jacek Dziedzina