Tłumy, tłumy, tłumy. Jeśli ktoś miał wątpliwości jak świat sześć lat po śmierci postrzega Jana Pawła Wielkiego, teraz powinien się już ich pozbyć. Zadziwiające, jak powszechne jest wśród wierzących przekonanie, że w osobie papieża Polaka spotkali świętego.
Rzesze przez sześć lat przechodzące w modlitewnym skupieniu przed jego grobem mogły się wydawać wynikiem jakiejś zbiorowej histerii, która z czasem powinna zaniknąć. Nic takiego się nie stało. Ludzie cięgle pamiętają. I ciągle uważają go za świętego.
Noc wokół Watykanu przesiąknięta była atmosferą oczekiwania. Pozamykane ulice, pilnie strzeżone przez ściągnięte z całych Włoch służby porządkowe, pielgrzymi oczekujący na wejście na Plac św. Piotra. A potem wszystko ruszyło. Zanim jeszcze na dobre wzeszło słońce. Bo tego dnia – wbrew oczekiwaniom – nad Rzymem błękitne niebo. Ci, którzy mieli dość determinacji i szczęścia, dostali się na plac. Wielu pozostało na Via Conziliazione, i jeszcze dalej, wzdłuż Tybru, wokół Watykanu od strony stacji San Pietro. Nie brakowało i takich, którzy zrezygnowali z prób dostania się bliżej i beatyfikacyjną Mszę postanowili przeżyć przy którymś z telebimów rozstawionych dużo dalej, na Circo Massimo. Według szacunków rzymskiej policji wszystkich miało być dobrze ponad milion.
Na Placu św. Piotra wielu wielkich tego świata: prezydentów, premierów. Ale to nie oni byli tu dziś najważniejsi. Wśród pielgrzymów ogromna rzesza Polaków. Jeszcze nie tak niedawno skonsternowani słuchaliśmy doniesień o tym, jak mało pielgrzymów z Polski zgłosiło swoje przybycie. A tu proszę. Nad via Conciliazione powiewają tylko polskie flagi. A jest ich niezliczona ilość.
Przed Bazyliką atmosfera wyczekiwania i modlitwy. Wielu patrzyło na film, który od kilku dni można było oglądać na telebimie umieszczonym na frontonie kolumnady Berniniego. Niby nic takiego, ale wielu ukradkiem ocierało łzy. Wzruszenia. Przed Mszą – modlitwa. W święto Miłosierdzia Bożego właśnie do Bożego Miłosierdzia. A więc koronka. „Dla jego bolesnej męki miej miłosierdzia dla nas i świata całego” brzmi w różnych językach. Tylko ciągły warkot silników latających bez przerwy przez kilka godzin w okolicy helikopterów, zakłócał atmosferę święta.
Wśród wielu pielgrzymów – grupa z Marsylii. Dlaczego przyjechali? Bo cudem, który pozwolił na beatyfikację papieża było uzdrowienie francuskiej zakonnicy. „Kościół we Francji jest słaby i potrzebuje Orędownika takiego jak Jan Paweł II” – mówią Francuzi z Marsylii.
A potem się zaczęło. Benedykt XVI wjechał na miejsce celebracji i rozpoczęła się Eucharystia. Razem z papieżem celebrowali ją kardynałowie. Wyjątek uczyniono dla abpa Mieczysława Mokrzyckiego, wieloletniego sekretarza Jana Pawła II. Mitra i pastorał, których tego dnia używał ojciec święty, były często używane przez jego poprzednika, błogosławionego Jana Pawła. Podobnie kielich, który został użyty do sprawowania Eucharystii.
Kardynał Agostino Vallini, wikariusz generalny diecezji Rzymu, prosząc oficjalnie papieża o ogłoszenie Jana Pawła II błogosławionym, odczytał jego życiorys. Pewne sprawy w każdym życiorysie są oczywiste. Urodził się, przyjął święcenia, został mianowany. Ale nie wszystko. Wcześnie stracił rodzinę – matkę, a potem ojca i brata. Jakby Bóg chciał go przygotować na to, że jego rodziną ma stać się cały świat. Jego pierwszym kierownikiem duchowym była osoba świecka. Stąd jego dowartościowanie roli świeckich w Kościele. Spotkał się z o. Pio. Sensu podkreślenia tego faktu można się tylko domyślać. No i przypomnienie, że dla swoich uczniów był nie tylko nauczycielem, ale przewodnikiem duchowym i przyjacielem.
Kardynał Agostino Vallini, przypominał jego wizyty we wszystkich rzymskich parafiach, jego podróże apostolskie na wszystkie kontynenty. Przypomniał promulgowanie przezeń nowego, posoborowego Kodeksu Prawa Kanonicznego i jego odpowiednika dla Kościołów Wschodnich. Wyliczał jego encykliki i adhortacje. A ludzie klaskali dwa razy: kiedy wspomniał jego wybór na papieża i jego spotkania z młodzieżą. Dla zgromadzonych najważniejsze było więc, że był. I że był dla nich. Dla zwykłych ludzi.
Andrzej Macura