Nikt nie jest porzucony przez Boga. Sam nieraz czekałem i mówiłem, płacząc: „znikąd pomocy…”. Uśmiecham się coraz częściej do tych dni, widząc dopiero dziś dobroć Boga, która już wtedy była przy mnie.
16.09.2023 11:19 GOSC.PL
Pojechałem do Sus – portowego miasta w Tunezji oddalonego od stolicy o jakieś 70 km – żeby porozmawiać z Nabilem. Potrzebujemy w Stowarzyszeniu „Dom Wschodni” człowieka od mediów, a Nabil ma doświadczenie pracy w radio. To była bardzo dobra rozmowa, pozostaje mieć nadzieję, że również współpraca ułoży się w przyszłości dobrze.
Wieczorem wsiadłem do minibusa, wziąłem „louage” (jak tu się mówi), żeby wrócić przed nocą do domu w Tunisie. Bus był pełny: kierowca wiózł ośmiu pasażerów. Było już po nieszporach, które odmówiłem pod nosem wielbiąc Boga i patrząc na wyjątkowo malowniczy zachód słońca, gdy nagle wszyscy poczuliśmy w pojeździe przerażający smród palonej gumy, a kierowca gwałtownie zahamował. Wyskoczyliśmy wszyscy z busa, a widok czarnego dymu wokół samochodu był jasnym znakiem, że to auto już dalej nie pojedzie.
Czasem tak właśnie wygląda świat: coś przestaje działać i nagle wszyscy są w kłopocie. To, co wydarzyło się potem na autostradzie między Hammamet a Tunisem też było ikoną świata.
Pierwszy zatrzymał się (po przeciwnej stronie autostrady) pojazd firmy serwisowej. Dla niektórych ludzi problemy innych są okazją. To naturalne: piekarz zarabia na naszym głodzie, lekarz na naszych chorobach. Nikt z nas przecież nie jest samowystarczalny, potrzebujemy innych do życia. Niestety, tym razem nie znaleźli roboty…
Kierowca nie zakomunikował nam, co dalej, nie powiedział, czy ma jakiś plan awaryjny; gmerał przy silniku sugerując, że trudności są tylko przejściowe. To również pokazuje, jak działa świat: każdy z nas ma granice odpowiedzialności, nie możemy być – mimo najszczerszych chęci – wszystkim dla wszystkich. Kierowca był w sumie tylko naszym kierowcą, a na liście jego powinności nie było zorganizowania interwencji kryzysowej. Nikt nie jest zbawicielem całego świata i nikt nie jest w stanie nam pomóc we wszystkim.
Po dziesięciu minutach, jakieś 20 metrów od nas zatrzymał się samochód i jeden z pasażerów, mający cały czas przy uchu telefon, oddalił się w jego stronę, wsiadł i odjechał. Tak, jest na świecie masa ludzi, którzy potrafią sprawnie o siebie zadbać. Częścią tej sztuki jest umiejętność myślenia tylko o sobie. Zabrać z autostrady jedną osobę jest łatwiej niż osiem. Tak też czasami trzeba: musisz przeżyć, żeby żyć dla innych.
Dopiero teraz zaczęliśmy trochę więcej ze sobą rozmawiać: kto ma jakiś pomysł i możliwości, co nas czeka. Trudności zbliżają, a im bardziej robi się ciemno, tym cieplej się myśli o drugim człowieku. Ponieważ już się trochę znaliśmy, nie było dla nas zaskoczeniem, że kolejny samochód, ściągnięty na pomoc przez jednego z pasażerów, zabrał tylko dwie osoby: rodzeństwo. „Tylko rodzina, tylko rodzina” – mówił wyraźnie zawiedziony młody człowiek, który próbował wsiąść z nimi do samochodu wujka. Jakie to było piękne objawienie siły rodziny: ona jest naszym pierwszym bogactwem.
Dalej sprawy potoczyły się szybko. Udało mi się zatrzymać jeden z pędzących autostradą samochodów. Starszy człowiek wysłuchał naszej krótkiej historii, ale bezradnie rozłożył ręce, pokazując załadowane fotele. Powiedział, że może zabrać tylko jedną osobę. Uznaliśmy, że powinien pojechać ten młody człowiek, którego brak więzów rodzinnych wyłączył z poprzedniej akcji ratunkowej, bo miał tej nocy lot z Tunisu do Stambułu. Pierwszeństwo trzeba zawsze dawać ludziom w największej potrzebie.
Wreszcie na koniec zatrzymał się Volkswagen Passat, którego kierowca nie wiózł ani pasażerów, ani bagaży. Wysłuchał naszej historii, a na pytanie, czy może kogoś zabrać do Tunisu, odpowiedział uśmiechając się serdecznie: „Z przyjemnością”. Zabrał całą naszą czwórkę, ostatnich pasażerów feralnego transportu. Okazuje się przecież, że ostatecznie w każdej, nawet początkowo trudnej czy wręcz beznadziejnej sytuacji, znajdzie się odpowiednia pomoc. Jestem przekonany, że nawet kierowca zepsutego busa jakoś wykłopotał się ze swojego problemu.
Godzina obok zepsutego busa na autostradzie w Północnej Afryce, gdzieś między Hammamet a Tunisem, była niezwykłą katechezą. W atmosferze nieszporów Stwórca pokazał mi piękną obecność w świecie swojej ojcowskiej miłości. Wszystko, naprawdę wszystko jest przejawem Jego dobroci, jest łaską, ale zawsze inną.
Pierwszy został wybawiony z opałów pasażer, którego było stać na zamówienie taksówki. Łaska bycia bogatym jest bardzo miła, ale czyni człowieka samotnym: bez słowa oddalił się od nas samotnie. Druga łaska przyszła dzięki rodzinie. Stwórca lubi pokazać swoją troskę o nas przez wsparcie od rodziny, która jest – wszyscy o tym wiemy aż nazbyt dobrze – niezwykle piękna, ale i niezwykle trudna. „Dobrze się wychodzi z rodziną tylko na zdjęciu” – żartujemy, ale równocześnie od razu dzwonimy do taty czy wujka, żeby nas odebrał z autostrady… Trzecia była wsparciem od delikatnie wymuszonej hojności, takiej z powinności, ale domagała się w zamian trudności naprawdę dramatycznych. Zestresowany perspektywą spóźnienia się na samolot chłopak, wsiadł do samochodu przed innymi. Jest to naprawdę łaska przedziwna, która dopiero poważnym cierpieniem otwiera dla nas serca i portfele innych. Do mnie tym razem łaska przyszła jako wsparcie człowieka hojnego, dzielącego się wszystkim, czym może się podzielić, z radością. Jakaż ona jest miła! Jak zwykle jednak długo kazała na siebie czekać i przyszła jako przedostatnia. I wreszcie, na samym końcu była i ta łaska, którą dostał kierowca: przede mną ukryta. Nie widziałem jej, bo już odjechałem z miejsca, gdzie zdarzyła się awaria. Nie potrafię wam opowiedzieć, jak skończył się jego dzień i nie wiem, za co konkretnie podziękował Stwórcy. Ale poprzednie sytuacje nie pozostawiły wątpliwości: wszystko jest łaską i Bóg jest dobry dla wszystkich. Nie wierzę, że ktoś jest przez Niego porzucony. Sam nie raz czekałem i mówiłem płacząc: „znikąd pomocy…”. Uśmiecham się coraz częściej do tych dni widząc dopiero dziś dobroć Boga, która już wtedy była…
Powołaniem chrześcijanina w świecie jest wnoszenie pokoju, radości i nadziei, a zwłaszcza – jako że wierzymy w to, czego jeszcze nie widać – zachowywanie ich tam, gdzie znikają lub dawno zniknęły. Tam Stwórca oczekuje dziękczynienia za łaskę, która dopiero nadchodzi.
Ks. Przemysław Szewczyk