Nie będzie Wielkiej Odbudowy, o jakiej marzą Ukraińcy i o jakiej marzą Polacy. Bardziej realnym scenariuszem jest przejęcie Ukrainy przez globalny kapitał, który będzie chciał zarobić albo na ukraińskich złożach, albo na ukraińskim czarnoziemie.
12.09.2023 10:15 GOSC.PL
Coraz więcej Polaków, którzy na co dzień nie interesują się polityką (zwłaszcza, gdy za oknem piękne lato), zaczyna dostrzegać kampanię wyborczą. Do szkół po wakacyjnym odpoczynku wracają uczniowie, a na uczelniach niedobitki studentów zaliczają swoją kampanię wrześniową, czekając na rozpoczęcie nowego roku akademickiego. W telewizjach startują nowe, jesienne ramówki, okraszone kampaniami reklamowymi. Lada moment wrócimy w pełni do normalnego trybu życia. Przynajmniej do Bożego Narodzenia, bo w tym roku kalendarz listopadowych świąt nie jest zbyt łaskawy.
Za naszą wschodnią granicą też kampania wrześniowa, tyle że trudno mówić o normalnym trybie życia. Wojna trwa już prawie 10 lat. Z każdym dniem przybywa i zniszczeń, i ofiar, nawet jeśli przestaliśmy to specjalnie śledzić. Ukraina się wykrwawia. Jak mówi prezydent Zelenski w wywiadzie dla CNN, nawet jeśli przyjdzie zwycięstwo, nie będzie happy endu. Na początku tego roku zastanawiałem się, mając w pamięci wojnę w byłej Jugosławii, czy bardziej prawdopodobny będzie „scenariusz chorwacki” (zbieranie sił, szybka kontrofensywa i odbudowa) czy też „scenariusz serbski” (długotrwały konflikt i chaos). Wygląda na to, że na stole pozostał już niestety tylko ten drugi scenariusz.
Jednocześnie w Polsce co jakiś czas wybucha awantura, że tak bardzo się zaangażowaliśmy w pomoc Ukrainie, a jak przyjdzie co do czego z odbudową, to jak zwykle zobaczymy figę z makiem. W moim jednak odczuciu mówienie dziś o odbudowie w świetle wieści z frontu wydaje się mocno przedwczesne. Zresztą nie tylko z tego powodu.
W ubiegły piątek wziąłem udział w konferencji, podczas której jeden profesor z Niemiec wskazywał, co się musi stać, aby Ukraina powtórzyła niemiecki powojenny cud gospodarczy. Albo przynajmniej polski cud gospodarczy po 1989 roku. W skrócie – niezbędne są kapitał, wykształceni ludzie i odpowiednia, liberalna polityka gospodarcza. Taką, jak w RFN prowadził kanclerz Ludwik Erhard albo w Polsce Leszek Balcerowicz.
Zostawiając polską historię sukcesu na boku (żeby się nadmiernie nie wyzłośliwiać na tym liberalnym cudzie, bo pewnie okazja się jeszcze nadarzy), chciałbym się na chwilę zatrzymać przy niemieckim Wirtschaftswunder. Wydaje mi się, że mój szanowny kolega zza Odry pominął dwie istotne kwestie, które umożliwiły ten ich gospodarczy cud. Pierwsza dotyczy amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa i obecności kilkuset tysięcy amerykańskich żołnierzy, którzy przez lata utrzymali nawet część niemieckich miast, czego świetnym przykładem była Moguncja. Po drugie, zgodnie z ustaleniami historyków gospodarczych, alianci z rozmysłem nie niszczyli potencjału przemysłowego zachodnich Niemiec. Co więcej, Niemcy w zasadzie uniknęli wypłaty wojennych reparacji, przez co ogromny majątek zakumulowany w czasach III Rzeszy mógł napędzać wzrost gospodarczy RFN.
Przyjrzyjmy się teraz Ukrainie. Nie będzie realnych gwarancji bezpieczeństwa, a wojna się szybko nie skończy. Zaplecze przemysłowo-energetyczne jest nieustannie obiektem ataków rakietowych. Straty wojenne mierzone są już w setkach miliardów dolarów. Ukraina nie ma żadnego kapitału, bo wszystko, co ma, przeznacza na prowadzenie walk. Nie będzie też ani żadnego nowego planu Marshalla, ani przejęcia rosyjskich aktywów finansowych. Co jednak najgorsze, w rzeczywistości powojennego chaosu prędzej ukraińscy mężczyźni dołączą do swoich kobiet na zachodzie Europy, niż zobaczymy wielką falę powrotów. Choćby dlatego, że mężczyźni-weterani nie znajdą u siebie wystarczającej pomocy w rehabilitacji fizycznej i psychicznej. Wreszcie trudno się spodziewać, by w Ukrainie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nagle wyrosły sprawne instytucje i zniknęła korupcja.
W tej sytuacji można oczywiście gdybać o odbudowie, ale bardziej realnym scenariuszem jest przejęcie Ukrainy przez globalny kapitał, który będzie chciał zarobić albo na ukraińskich złożach, albo na ukraińskim czarnoziemie. W praktyce nie będzie o tym decydować ani ukraińskie społeczeństwo, ani nasz mały z perspektywy globu biznes. Widać to zresztą już po sporze wokół importu ukraińskiego zboża.
Wniosek? Nie będzie Wielkiej Odbudowy, o jakiej marzą Ukraińcy i o jakiej marzą Polacy. Oby jednak ten proces rozpoczął się jak najszybciej. I oby nasi wschodni sąsiedzi mogli jak najszybciej powrócić do normalnego trybu życia. Choć na to przyjdzie poczekać pewnie kilka pokoleń.
Pixabay
Marcin Kędzierski