9 września świętujemy stulecie naszego tygodnika. A dziś garść wspomnień, jakie nadesłali na konkurs nasi wierni czytelnicy!
9 września 1923 roku ukazał się pierwszy numer tygodnika "Gość Niedzielny". Przez te lata nasze pismo przeszło długą drogę - zmieniał się format, objętość, pojawiły się kolorowe zdjęcia. Ale jedno pozostało niezmienne: Wy - nasi czytelnicy, którzy motywujecie nas do stawania się coraz lepszym medium!
Zapytaliśmy Was, jak "Gość Niedzielny" zapisał się w Waszej pamięci. Nadeszło wiele wspomnień - ciepłych, serdecznych, wzruszających. Pisaliście o "Gościu", którego lekturę zaszczepli Wam Wasi rodzice czy dziadkowie, o "Gościu" - towarzyszu w dobrych i złych chwilach. Zadanie stojące przed komisją konkursową nie było łatwe!
Zdecydowaliśmy, że nagrodę główną: roczną prenumeratę "Gościa Niedzielnego" i podwójną wejściówkę do Energylandii - otrzymają pani Kinga, pan Marek i pan Adam - ich wspomnienia (zachowując pisownię oryginalną) publikujemy poniżej. Postanowiliśmy także przyznać dwa wyróżnienia, a ich autorów nagrodzić zestawami gadżetów "Gościa Niedzielnego" - powędrują one do pani Ali i pani Agnieszki. Z laureatami skontaktujemy się drogą mailową!
Dziękujemy wszystkim, którzy nadesłali swoje wspomnienia!
"Gość" przyszedł do mnie niespodziewanie, dyskretnie i subtelnie. 12 lat temu byłam w stanie błogosławionym i kazano mi leżeć w łóżku szpitalnym ze względu na zagrożoną ciążę. To był trudny czas i pomimo, że mój małżonek często mnie odwiedzał, to jednak większość czasu spędzałam samotnie i wśród pań, które też miały niebawem rodzić swoje pociechy. Wizyty lekarskie, badania i pobieranie krwi-to pamiętam bardzo. Pewnego dnia leżąc nieruchomo w łóżku zapragnęłam coś fajnego poczytać. Znajome leżące na sali pytały mnie, co bym chciała?...Odparłam, że sama nie wiem. Nazajutrz zanim w odwiedziny przyjechał mój małżonek na swoim łóżku odkryłam...Gościa Niedzielnego:) Zapytałam, kto mi podrzucił ową gazetę, lecz nikt mi nie odpowiedział. Tak jakby znalazł się znikąd. Mój małżonek, kiedy przybył z wizytą bardzo się zdziwił, co mam w ręku bowiem on takiej prasy wówczas nie czytał. Ale po przyjeździe i przywitaniu się widziałam, że bardzo zainteresował się "Gościem", do tego stopnia, że zwróciłam Mu uwagę, by zwyczajnie pogadać o tym i o tamtym...Po wizycie i wyjeździe męża pojawił się lekarz dyżurny pytając jak się miewam i czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam twierdząco. W pewnym momencie lekarz spojrzał na czasopismo wziął do ręki i zapytał, czy może pożyczyć na nocny dyżur. Nie odmówiłam. Następnego dnia przyszedł, podziękował i zapytał, gdzie można Go nabyć? Z uśmiechem odparłam, że w szpitalu:) I żeby było ciekawiej wtargnęła do sali pielęgniarka, która swoją posturą nie musiała dużo mówić i tłumaczyć, zagarnęła Gościa z łóżka i powiedziała, żebym więcej odpoczywała. Konsternacja-pragnienie poczytania czegoś zamieniło się w oddawanie z ręki do ręki gazety o której nie wiedziałam nic. Czas porodu zbliżał się nieuchronnie. Mój stan w pewnym momencie się pogorszył, ale byłam przekonana, że urodzę pomyślnie. I tak też się stało, Zosia urodziła się wbrew przewidywaniom lekarskim szczęśliwa i zdrowa. Ja tylko marzyłam o tym, by się wyspać...Po kilkunastodniowym pobycie w szpitalu nastał czas, by go opuścić i udać się do domu. Owinięta córka, wszystkie moje ciuchy i rzeczy znalazły się w torbie. Po rozpakowaniu wszystkiego z dna torby wyleciał "Gość"... Oooo!!! - krzyknęłam, a tak go chciałam poczytać i nie było mi to dane. Poczytasz w domu - powiedział mąż i tak też się stało. Pamiętam jak otworzyła mi się strona z czytaniami i nie zapomnę jak przeczytałam zdanie "Wystarczy Ci mojej łaski". Bardzo mnie to uderzyło i to na tyle, że zaczęłam poszukiwać, modlić się i więcej czasu spędzać na modlitwie. To był przełom i dziś mogę zaświadczyć, że Gość Niedzielny stał się naszym "domownikiem". Co więcej nigdy nie poznałam osoby, która mi tegoż Gościa podrzuciła, ba - przyjeżdżając na wizytę kontrolną do ginekologa dostrzegłam, że ma najnowszy numer ..."Gościa Niedzielnego". Dziękował mi, że wtedy pożyczyłam Mu periodyk do poczytania i zapytał, czy jestem wierząca, bo On zerkając jak twierdził zadaje sobie pytanie czy Pan Bóg istnieje naprawdę. Pamiętam jak odpowiedziałam, że Bóg przychodzi poprzez Słowo i On jest Słowem. Ależ się ucieszył:) Po kilku latach zmarł, ale Jego gabinet był inny, zdążył zawiesić krzyż na ścianie, to było dla mnie wielkie świadectwo. A Gość? Jest w naszym domu, co prawda nie co tydzień, bo raz można go dostać raz nie:( Ale dla mnie jest niezwykłym świadectwem móc zaświadczyć, że Gość Niedzielny poruszył brać szpitalną, mnie i mojego męża, który jeśli już czyta to od deski do deski. A ja? Ciągle poszukuje czasu, by poczytać ,znaleźć i tak jak wtedy podać dalej...Ale nie odbieram sobie tej szansy, bo ona nadchodzi :) I taka konkluzja na koniec. Moja córka Zosia dziś 12 letnia dziewczynka jak tylko widzi Małego Gościa Niedzielnego to...ugości Go zawsze w naszym domu:)
Jak dobrze Cię gościć Gościu:)
P.S Kochana Redakcjo życzę wielu błogosławieństw i niezliczonej liczby czytelników
Matka 2 dzieci
Kinga
Stwierdziłem, iż napiszę kilka słów od siebie. 'Gościa' zacząłem czytać nieco 'przypadkiem', podczas pandemii. Na oko to był 2020 rok.
Pamiętam, że poszedłem akurat przyjąć Komunię Świętą. Była rozdawana na zewnątrz Kościoła. Obok było rozstawione stoisko z gazetami, wśród których był 'Gość Niedzielny'. Pomyślałem - A co mi tam, wezmę. Był to okres kiedy, jak większość z nas, byłem zmuszony spędzać czas przeważnie w swoich czterech ścianach.
Akurat 'duchowa lektura' mogła się przydać. I tak rozpocząłem przygodę z Gościem, ale też i innymi lekturami, a dodatkowo słuchaniem kazań w internecie.
Ogólnie był to czas mojego zagłębiania się w Wiarę, przybliżania się do Boga, Kościoła.
Wcześniej, przez większość życia byłem 'letnim katolikiem' - Ani zimny, ani gorący, po prostu bardzo letni :)
Ale mam wrażenie, iż Bóg zaczął mnie zachęcać do powrotu, jeszcze przed pandemią - Poprzez postawienie w moim życiu pewnych osób, później też dopuszczeniu, aby mój kontakt z niektórymi się zakończył.
W tym całym Jego planie znalazło się miejsce i dla Waszej gazety. A jeszcze kilka/kilkanaście lat wcześniej nie pomyślałbym, że będę tego typu gazety w ogóle czytał. No ale oto jestem :)
Dobrze, że i Wy jesteście, pozdrawiam!
Marek
Jeśli nie czujesz się godny,
żeby wyrosły Ci skrzydła
Nigdy nie oderwiesz się od ziemi.
Nic Vujicic
Spotkanie
Były, są i będą. Wspomnienia pozostają na zawsze w sercu człowieka.
Był maj, rok 2001,wtedy wyjechałem pierwszy raz do pracy za granicę - była to Hiszpania, a konkretnie miasto na północnym zachodzie - Bigo.
Autobus wyruszał z Warszawy - Polonus, rozmowy z ludźmi w czasie podróży, większość to Polacy jadący za chlebem, niektórzy z nich stanowili polonię polską w Madrycie i to właśnie z nimi dogadałem się, aby pomogli mi się dostać do z dworca autobusowego na Estacion de Atocha (największy dworzec kolejowy w Madrycie). Stamtąd pociągiem ruszyłem do miasta Bigo- wtedy myślałem, że jadę na koniec świata .Gdy byłem już na miejscu, było około godz.21, sumując całość podróży - 32 godziny.
Zaraz zadzwoniłem do mojego pracodawcy, który miał mnie odebrać, niestety w telefonie cisza, co teraz? Została mi ławka w parku, pomyślałem że tam się prześpię, pomyślę, zapłaczę. Było zimno, może 8 stopni. Około 4 nad ranem słyszałem wracających z dyskoteki Hiszpanów, krzyczeli do mnie - kepasa ombre (co słychać człowieku?) - odpowiadałem mając rozmówki polsko - hiszpańskie - mój bien (wszystko OK)- poszli sobie, odetchnąłem.
Następnego dnia około godz.15.00 w końcu w słuchawce telefonu słyszę głos Czecha mówiącego łamaną polszczyzną –„Jesteś już? To czekaj na nas.” „Rany Boskie”- pomyślałem-jest nadzieja, (chociaż nie tak miało być, miałem pracować z Polakami, ale nic to). Gdy przyjechali po mnie Czesi, dowiedziałem się, że będę pracował w Porto. Tam spędziłem dwa tygodnie, praca, którą wykonywałam polegała na sprzedaży obrazów. Chodziłem do bogatych firm, banków, sklepów. Popytu dużego nie było na ich sprzedaż. Pod koniec drugiego tygodnia dowiedziałem się od Czechów, że pracował u nich Polak i czasami zachodzi do ich domu. Gdy się z nim spotkałem, rozmawialiśmy do rana. Wytłumaczył mi że źle trafiłem i, że muszę stąd iść bo to nie jest praca tylko wyzysk. Chciałem wracać do kraju, byłem załamany. Pomyślałem, że chcąc dotrzeć do domu, muszę najpierw dojechać do Madrytu.
Ale jak to zrobić? - zapytałem ziomka „Pojedziesz trasą z Porto na Lizbonę i wysiądziesz w połowie drogi, w Fatimie. Tam jest szansa, że spotkasz Polaków i może z nimi uda Ci się z nimi wrócić do Polski".
O rany - pomyślałem, super, chociaż tyle - zobaczę miejsce Objawień Maryjnych. Po ponad godzinie jazdy widzę stację z napisem Fatima. Wysiadam, ale nie widzę żadnej bazyliki, niczego co widziałem na widokówkach. Wchodzę do pierwszej knajpki i pytam kobietę przy bufecie „Onde Fica a igreka”(Gdzie jest kościół?). Kobieta zaczęła mi tłumaczyć, ze bazylika jest oddalona stąd 25 km. Pociągiem mogę dojechać na Kolonię Fatima. Poszedłem w stronę jedynej taksówki i prosiłem taksówkarza aby za trzy i pół tysiąca escudo zawiózł mnie do Fatimy. Ty Polak, Walesa, Papa – odpowiedział i za chwilę wyruszyliśmy w drogę. Po pół godzinie jazdy jestem na placu Bazyliki, przy duszy nie mam złamanego grosza, ale byłem szczęśliwy, widziałem modlących się ludzi trzymających w rękach świece, modlili się w różnych językach. Szukam wśród nich polskiej flagi - jest, idę w ich stronę, pytam skąd są, odpowiadają, że są Polonią i przyjechali autobusem z Madrytu. Czy mogę się z wami zabrać? Odpowiedzieli, że mają jedno miejsce wolne ale kierowcy z nimi dzisiaj nie ma, dopiero jutro będzie rano na placu i wtedy mogę go zapytać. Poszedłem przed oblicze Matki Bożej i powiedziałem - Maryjo Dziękuję. Po chwili zastanawiałem gdzie będę spał. O godzinie 24.00 służby kościelne zamykają Bazylikę, została mi szklana kaplica tuż obok. Na środku wysoko stoi piękna figura Matki, niżej ławki z marmuru, siedzą na nich starsze panie i modlą się. Znajduję wolne miejsce, patrzę w górę, słowa same płyną z serca - Matko Dziękuję za wszystko, proszę prowadź mnie. Dochodzi godz. 2.00 w nocy, kładę się na ławce, podchodziło mnie Portugalka, podaje mi stos gazet pod głowę, zasypiam. Rano budzę się, otwieram oczy, obok mnie leży kawałek chleba, jestem przykryty kocem, ciepło, obok modlący się pielgrzymi. Zaczynam składać koc, biorę do ręki gazety, jedna po drugiej, wśród nich widzę jedną polską - o rany?- myślę, jak fajnie, poczytam. Tytuł: Gość Niedzielny z maja 2001 roku. Zaczynam przeglądać najpierw kartka po kartce, wzrok przykuwa mój liturgia słowa i psalm o Bożej opatrzności, czytam i czytam, patrzę co chwila na Matkę Bożą, łzy same lecą mi po policzku - Boże Ty Jesteś tak prawdziwie, tyle znaków otrzymałem od Ciebie. Za chwilę wchodzą Polacy na plac, jest też kierowca, pytam czy mogą się zabrać z nimi do stolicy Hiszpanii, odpowiada że nie ma problemu - moja radość nie ma końca. Wyjeżdżamy, poznaję ludzi, którzy po wysłuchaniu mojej historii proponują mi stancję i pracę - bez wahania zgadzam się. W Madrycie spędziłem sześć miesięcy, pracowałem najpierw jako pomoc murarza, a potem zostałem malarzem. Obecnie od ponad 20 lat pracuję w szkole i nie zapomnę tego kawałka mojej historii życia. Wiem, że w życiu nie ma przypadków. Gość Niedzielny również nim nie był - co tydzień czekam na niego, gdy biorę go do ręki, przypomina mi się zawsze ten pierwszy numer z Fatimie, który zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Adam
Redakcja