Eko-narracja występuje w trzech wersjach: radykalnej, chrześcijańskiej i praktycznej. Wszystkim z nich wspólny jest (rzadki dziś) wymiar etyczny. Pierwsza jednak, degradując wartość człowieka, wylewa dziecko z kąpielą, a ostatniej towarzyszy obłuda…
03.09.2023 09:30 GOSC.PL
Narracja ekologiczna ma dwie cechy, które odróżniają ją od innych dominujących narracji naszych czasów. Po pierwsze, większość ideologii zwiastuje nam wspaniałą przyszłość, którą (o ile nie będziemy przeszkadzać) osiągniemy dzięki postępowi wolności i techniki. Ekolodzy – przeciwnie – przestrzegają nas przed nadchodzącą katastrofą naturalną: jeśli nic nie zrobimy, czeka nas nieszczęście. Ten pesymistyczny ton stanowi ewidentny zgrzyt w optymistycznym chórze mediów głównego nurtu. Po drugie, większość ideologii pop-nowoczesności promuje swobodę i rozrzutność. Nie wymaga przy tym od nas nic poza (coraz bardziej twórczą) tolerancją. Opowieść ekologiczna – przeciwnie – wzywa do wyrzeczeń: do ograniczenia konsumpcji, do oszczędzania energii, do troski o środowisko. Tym samym ideologie ekologiczne należą dziś do nielicznych wpływowych ideologii, które niosą ze sobą jakąś ideę etyczną czy wręcz ascetyczną.
Powyższe dwie cechy sprawiają, że narracja ekologiczna – pomimo silnego wsparcia instytucjonalnego i medialnego – nie cieszy się i (przewiduję) nie będzie się cieszyć masową popularnością. Ludzie nie lubią smutnych opowieści, a tym bardziej nie lubią smutnych opowieści, których morałem jest moralna nagana lub nakaz wyrzeczenia w imię bliżej nieokreślonej przyszłości. Do pasażera opóźnionego i zatłoczonego pociągu nie przemawia to (o czym dowiaduje się z biletu), że „emituje 3 razy mniej CO2 niż samochód i 8 razy mniej niż samolot”. Dla przeciętnego zjadacza chleba nie przemawia też instrukcja, „jak urządzić się w sposób przyjazny planecie”, chyba że to, co kupuje jest „lepsze dla Ciebie + dla planety” (z akcentem na to pierwsze).
Oczywiście, realizacja jakiejkolwiek idei etycznej jest – zwłaszcza w wymiarze społecznym – trudna. Każda idea wymaga poświęcenia. Czy jednak idea etyczna dominujących ruchów ekologicznych jest jego warta? Na jej częste, a dla mnie niebezpieczne, powiązania zwracałem uwagę w tekście: Czy zielony panteizm stanie się religią Europy? Tu podkreślę tylko jedną rzecz. Nie jest dobrze, gdy w centrum naszych uczuć moralnych znajdują się nie osoby, lecz zwierzęta, rośliny czy cała reszta świata ożywionego lub nieożywionego. Wszystko w porządku, gdy rehabilitujemy ludzi, a także dodatkowo choćby… jeże (wspieraniem tych ostatnich chlubi się pewna firma produkująca czekoladowe ciasteczka). Problem powstaje jednak wtedy, gdy dominującą (czy wręcz jedyną) oznaką wrażliwości moralnej staje się nie troska o osoby, lecz troska o zwierzęta lub „troska o naszą planetę”. Jest to odwrócenie hierarchii wartości! Współczesny ekologizm często idzie w parze z animalizmem (nie istnieje istotna różnica między zwierzętami ludzkimi a pozaludzkimi, a prawa tych drugich są co najmniej równe prawom tych pierwszych), bio- lub eko-centryzmem (przyroda ożywiona lub przyroda w ogóle jest dobrem najwyższym) i radykalnym anty-antropo-centryzmem (człowiek nie jest koroną stworzenia). Zapomina tak o tym, że człowiek jest (najprawdopodobniej) jedyną w przyrodzie istotą, która może świadomie podjąć dobrowolny wysiłek jej ochrony. I na tym (między innymi) polega jego wyższość. Na mocy tej wyższości człowiek ma różne obowiązki moralne, także wobec zwierząt i całej przyrody. Jednak jego podstawowymi obowiązkami są obowiązki wobec osób, a nasze obowiązki ekologiczne są przede wszystkim pochodną faktu, że przyroda – sama w sobie piękna i ciekawa – stanowi miejsce i źródło doczesnego życia człowieka.
Ktoś zapyta: skoro narracja ekologiczna zawiera tyle (domniemanych) niebezpieczeństw, dlaczego angażuje się w nią sam papież Franciszek? Dlaczego ogłosił on encyklikę Laudato si’ poświęconą ekologicznej „trosce o wspólny dom”? Sądzę, że powody były dwa. Po pierwsze, Papież chciał wejść w dialog ze „światem” i pokazać, że Kościół potrafi odnaleźć, wesprzeć i pozytywnie przekształcić to, co dobre w światowych narracjach. Po drugie, temu zręcznemu manewrowi duszpasterskiemu towarzyszyła potrzeba pokazania chrześcijańskiej wizji „ekologii integralnej”. W tej wizji Papież krytykuje „wypaczony” lub „despotyczny” antropocentryzm współczesności (nr 68-69), ale zarazem przypomina o wyjątkowej godności człowieka wśród stworzeń (nr 65) i o jego roli jako „pana” wszechświata w sensie „odpowiedzialnego zarządcy” (nr 116). Jednocześnie zarysowuje śmiałą ideę „duchowości ekologicznej”, opartą jednak nie na panteizmie lub „deifikacji ziemi” (nr 90), lecz na klasycznej teologii stworzenia, ubogaconej poetycką wrażliwością. „Cały materialny wszechświat jest językiem miłości Boga, Jego bezgranicznej miłości względem nas. Gleba, woda, góry, wszystko jest wyrazem czułości Boga” – pisze metaforycznie Papież (nr 84). I dodaje, że we Wcieleniu i w Eucharystii „stworzenie odnajduje swoje największe wywyższenie” (nr 236). To właśnie Eucharystia – której „kosmiczny” wymiar Franciszek opisuje cytatami z Jana Pawła II i Benedykta XVI – „ukierunkowuje nas, byśmy byli opiekunami całego stworzenia” (nr 236).
Dzięki encyklice Laudato si’ została uwyraźniona chrześcijańska wersja i motywacja działalności ekologicznej. Dzięki niej nie jesteśmy już zdani na ekologizm radykalny, skrajnie antyantropocentryczny, naturalistyczny czy panteistyczny. Rzecz jednak w tym, że wciąż można zapytać, dlaczego to eko-narracja (w tym czy innym wydaniu) ma organizować nasze myślenie i życie. Sądzę, że większość ludzi w takich sprawach jak ochrona środowiska kieruje się przesłankami praktycznymi, a nie światopoglądowymi. Ludzie staną się ekologiczni, gdy sami zaczną odczuwać (lub uświadamiać sobie) nadmiar śmieci, spalin, anomalii pogodowych i ubytków we florze lub faunie. Aby jednak praktyczna ekologia odniosła sukces, trzeba spełnić dwa warunki. Po pierwsze, propaganda ekologiczna powinna zostać zastąpiona ekologiczną informacją. Niestety, tej drugiej (która wymaga kompetentnego tłumaczenia i autentycznej dyskusji) jest wciąż mniej niż tej pierwszej. Po drugie, wielkie koncerny produkcyjne i handlowe powinny swą polityką cenową (a nie tylko hasłami na etykietkach) pokazać, że zależy im na środowisku, a tym samym na naszej wspólnej, bardziej dalekosiężnie pojętej, jakości życia. Jeśli tego nie zrobią, dając dobry przykład i biorąc część kosztów „bycia eko” na siebie, nikt nie uwierzy w to, że wielcy tego świata wierzą w zagrożenia, które czyhają nad naszym środowiskiem…
Czytaj też:
Jacek Wojtysiak