Lech Wałęsa udaje się w czwartek do Tunezji. Były prezydent leci tam dwa miesiące przed objęciem przez Polskę prezydencji, by wspierać demokratyczne przemiany zachodzące w tym kraju. Jak sam mówił, chce pomóc Tunezyjczykom rozwiązywać ich problemy.
Polityka sąsiedztwa UE będzie jednym z priorytetów naszego przewodnictwa we Wspólnocie, które obejmujemy już w lipcu. Polscy dyplomaci, a także eksperci niejednokrotnie podkreślali, że wydarzenia w ostatnim czasie w Afryce Północnej będą miały znaczenie dla polskiej prezydencji.
Wiceszef MSZ Krzysztof Stanowski, który będzie w delegacji z Wałęsą, mówił w środę na posiedzeniu sejmowych komisji spraw zagranicznych i ds. UE, że wizyta to zainicjowanie programu wsparcia transformacji demokratycznej Tunezji.
Tłumaczył, że rząd i MSZ zdecydowały o zaangażowaniu w Afryce Północnej, bo to wzmacnia naszą politykę dotyczącą Partnerstwa Wschodniego (PW). Wyjaśniał, że programowi PW, którego współinicjatorem była Polska, nie służyłoby całkowite odcięcie się od wydarzeń w Afryce Północnej.
"Podjęliśmy decyzję, że głównym obszarem działań Polski będzie Tunezja, w mniejszym stopniu Egipt, o Libii dziś trudno w ogóle mówić. To daje nam tytuł do oczekiwania (...), że te dwa sąsiedztwa (południowe i wschodnie - PAP) mają porównywalne znaczenie, i że polityka unijna powinna być wspólna dla obydwu tych sąsiedztw" - mówił wiceminister.
W skład delegacji, która udaje się do Tunezji, poza Wałęsą i Stanowskim, wejdą: były szef TK Jerzy Stępień, były działacz podziemnej Solidarności Zbigniew Janas, europoseł Paweł Kowal i szef Fundacji Batorego Aleksander Smolar.
W środę były prezydent mówił na spotkaniu w siedzibie Business Centre Club, że widzi zarówno podobieństwa, jak i różnice w przemianach w Polsce i tych, które dokonują się w Tunezji.
"My mieliśmy problemy zewnętrzne - Związek Radziecki, cały układ komunistyczny. To był największy problem dla nas i to nas trzymało. Natomiast oni, jeśli nie mają wielkich kłopotów z zewnątrz, mają problemy wewnętrzne. Ci, co giną z głodu, mówią: po co ja mam ginąć z głodu, ja wolę na barykadach, może mi się coś tam uda. A ci, co mają, nie bardzo chcą się podzielić" - powiedział Wałęsa.
Powtórzył, że zaproponuje na miejscu równiejszy podział dóbr. "Dlatego ja proponuję coś podobnego do komunizmu, ale nie taki, jak my mieliśmy - tamten poszedł za daleko - udusił właścicieli i zabrał majątki" - oświadczył noblista.
"Jedni giną z głodu, drudzy nie chcą się podzielić. Ja proponuję - obliczcie, jak dużo macie za dużo, spróbujmy za te nadwyżki uruchomić robotę dla biedaków. Jak nie pracują, nie płacą podatków, nie kupują towarów, a jeszcze rewolucję zrobią. Nikomu to się nie opłaca. Musimy zrobić programy dla przeciętniaków i dla nieudaczników. Zajmijmy się robotą, a nie wyścigami" - powiedział.
W czwartek Wałęsa spotka się z tymczasowym prezydentem Tunezji Fuadem Mebazą, a także z członkami Wysokiej Instancji ds. Reform Politycznych (tymczasowym parlamentem tego kraju). Delegacja weźmie też udział w Forum Realites, które organizuje jedna z głównych gazet tunezyjskich. Był prezydent wygłosi podczas tego spotkania wykład.
"Celem wizyty jest przekazanie w jak najszerszej gamie tematów polskich doświadczeń z przemian demokratycznych, czyli tej drogi, którą w tej chwili przechodzi Tunezja: od dyktatury do demokracji" - mówił w środę dziennikarzom rzecznik MSZ Marcin Bosacki.
W piątek Wałęsa weźmie udział w spotkaniu organizowanym przez Arabską Ligę Praw Człowieka; później po południu zje obiad z działaczami opozycji, przedstawicielami organizacji praw człowieka i partii politycznych. B. prezydent ma też planowane spotkanie w ministerstwie sprawiedliwości, a także wykład dla studentów.
"Polska, jako ważny kraj UE, jeden z 6 największych i najbardziej aktywnych krajów, chce być aktywna w tym całym procesie +Wiosny Arabskiej+, uczestniczyć w tych przemianach, które tam zaszły, zachodzą i pewno w najbliższych miesiącach i latach będą zachodzić" - podkreślał Bosacki.
Wyjaśniał, że Tunezja jest przykładem kraju, który ma za sobą tą pierwszą, najbardziej gwałtowną fazę przemian. Dodał, że ponieważ dużą rolę odegrały w nich związki zawodowe, jest to model transformacji podobny do polskiego. "Dlatego uważamy, że polskie misje tego typu (...) w największym stopniu mogą pomóc w Tunezji, a dopiero później innym krajom regionu" - ocenił Bosacki.
W styczniu Tunezyjczycy obalili dyktaturę Ben Alego, co zapoczątkowało "Arabską Wiosnę" - ruchy przeciwne władzom w Egipcie i Libii.