Konferencja ONZ-owskiej Komisji ds. Ludności i Rozwoju przyjęła dokument, ignorujący wolę większości państw-uczestników – alarmuje C-Fam (amerykański Instytut Katolickiej Rodziny i Praw Człowieka).
Ostrzega on, że tak wypracowany rzekomy kompromis będzie teraz podstawą do nacisków na państwa rozwijające się, by pod groźbą utraty środków pomocowych dostosowały swe prawa do demoralizujących żądań Zachodu, zwłaszcza rządu USA.
Jak informuje C-Fam, nad kwietniową nowojorską konferencją niemal do końca wisiało widmo całkowitego fiaska. Jej uczestnicy byli bliscy powrotu do swoich krajów z pustymi rękoma. C-Fam opisuje desperackie zabiegi, które miały na celu uniknięcie takiej kompromitacji. Chodziło o przepchnięcie dokumentu końcowego. Jednak jego projekt, zaproponowany przez organizatorów, budził wiele zastrzeżeń. I tak np. 22 państwa arabskie, a także Stolica Apostolska, Polska, Malta i inne kraje sprzeciwiały się używaniu pojęcia usług, dotyczących zdrowia reprodukcyjnego. Określenie to jest wytrychem, za którym kryje się m.in. aborcja. Sprzeciw części delegacji budziło też pojęcie praw reprodukcyjnych (kolejny wytrych) oraz propozycja USA, które postulowały ni mniej ni więcej, tylko seksedukację dla 10-latków (!). Tę ostatnią propozycję poparły zresztą zaledwie dwa kraje.
Ostatecznie dla uniknięcia sytuacji, w której przedstawiciele państw z całego świata zjechali do Nowego Jorku, jedli, pili i debatowali prawie tydzień i nie wypracowali kompletnie nic, tylko stracili pieniądze podatników, organizatorzy poinformowali o przyjęciu dokumentu, w którym znalazły się oprotestowywane zapisy. Dodano jednak klauzulę suwerenności narodowej, która jest na arenie międzynarodowej odpowiednikiem przysłowia, mówiącego, że tak naprawdę to „każdy sobie rzepkę skrobie”.
Cóż, można by wzruszyć ramionami, że to tylko kolejne, typowo ONZ-owskie młócenie słomy. Jednak ubogie państwa rozwijające się mogą być teraz szantażowane. Grozi im, że jeśli nie poddadzą swego prawa demoralizującemu wpływowi Zachodu, to stracą środki pomocowe.
Dla Polski nowojorska konferencja nie będzie ono miała większego znaczenia. Można jedynie zauważyć, że rząd Donalda Tuska zachowuje zasadniczo dotychczasową linię. Nie jest to twarda obrona życia (nasz rząd chwali się np. wzrostem dostępu do antykoncepcji). Jednak wiceminister zdrowia Adam Fronczak zadeklarował – mówiąc w skrócie – że cokolwiek zostanie zapisane w końcowej rezolucji z użyciem takich pojęć, jak usługi, dotyczące zdrowia prokreacyjnego, to Polska nie będzie tego rozumiała jako zachęty do promocji aborcji na życzenie. Można by powiedzieć, że na tle innych krajów było to stanowisko stosunkowo przychylne życiu. Warto się jednak przyglądać kolejnym wystąpieniom naszego rządu na arenie międzynarodowej, bo już wiele miesięcy temu pojawiły się sugestie, że nasz rząd planuje rozmiękczenie dotychczasowego stanowiska i większe pójście na rękę tym „oświeconym”, którzy najchętniej uznaliby aborcję za prawo człowieka. Czarnym bohaterem jest w tej historii zwłaszcza administracja amerykańska z prezydentem Barackiem Obamą i szefową jego dyplomacji Hillary Clinton. Nawet przyjęcie ich propozycji w formie konferencyjnej rezolucji nie miałoby dla Polski mocy więżącej (w sensie prawnym). Ale w końcu ktoś stwierdziłby, że skoro nasz kraj zobowiązał się do czegoś w formie dokumentu wyłącznie politycznego, to powinien to także wcielić do swego prawa.
Jarosław Dudała