Między innymi syrniki, nie mylimy z sernikiem. Bo syrniki to nie ciasto z formy, ale placuszki, bardzo chętnie jadane na śniadanie.
Pociąg powoli toczył się po bezkresnej Ukrainie. Niemiłosierne gorąco w wagonach, ledwo kapiąca z kranu woda w toalecie i przedziały, w których tłoczyli się ludzie, choć zmęczeni drogą, to jednak życzliwie patrzący na grupę młodzieży z Polski, która wtedy pod koniec lat 80. podążała nad morze azowskie. Wymiana młodzieży polsko-rosyjskiej (wtedy Ukraina wchodziła jeszcze w skład Związku Radzieckiego), młodzież z Mariupola jechała do Polski na Śląsk na wakacje, zaś Polacy jechali do Mariupola. Problemy polskiej młodzieży zaczęły się już we Lwowie, gdzie Polaków dowiózł autokar, stąd mieli dalej jechać pociągiem. Ale, jak to wówczas bywało, ktoś czegoś nie dopatrzył, pociągu nie było. Po wielu godzinach beznadziejnych zabiegów udało się grupie wsiąść do pociągu, w którym jednak nie mieli zarezerwowanych miejsc. Wagony przypominające polskie kuszetki, były zatłoczone, okna szczelnie pozamykane, tylko gdzieniegdzie opuszczone na szerokość dwóch palców, władza pociągu na więcej nie pozwalała. Mimo, że podróż trwała 48 godzin, mimo że zmęczenie wszystkim ogromnie dawało się we znaki, to polska grupa doświadczyła wówczas ogromnej życzliwości. Pasażerowie oddawali młodym ludziom swoje miejsca, dzielili się jedzeniem i pocieszali, bo na twarzach Polaków z każdą kolejną godziną jazdy malowało się coraz większe przerażenie okolicznościami, w jakich podróżowali. Tę życzliwość Ukraińców zawieźli ze sobą do Mariupola, gdzie jej wspomnienie musiało jeszcze wystarczyć na kolejne zderzenie z miejscową rzeczywistością, kiedy okazało się, że w budynku, w którym mieli mieszkać, nie ma wody. To znaczy była, ale do godziny 9 rano, a oni przyjechali 5 minut później. Ograniczenie wody trwało do 6 wieczorem, i tak każdego dnia. Pozostała kąpiel w morzu.
I jeszcze jeden epizod musiał zostać w pamięci młodych, dzień odjazdu, kiedy otrzymali prowiant na drogę. Czerstwy o mocno kwaskowatym smaku chleb i konserwy. Ktoś otworzył puszkę, w której zamiast spodziewanej mielonki była klucha bliżej niezidentyfikowanego tłuszczu. Jak to młody, chciał wyrzucić do kosza, ale pojawiła się starsza osoba, mieszkanka Mariupola, która ze łzami w oczach dziękowała za jedzenie. Wkrótce przed budynkiem Polaków zgromadziła się spora grupa ludzi, którzy niemal po rękach chcieli całować za cenne dla nich puszki z czymś, czego młodzież polska nie była w stanie przełknąć.
Zgoła inaczej mieliśmy okazję poznać kuchnię ukraińską, kiedy przybyły do nas Ukrainki, które częstokroć zadomowiły się w naszych kuchniach, serwując nam swoje lokalne potrawy. I o nich dzisiaj opowiemy. Agnieszka Jasińska z Kulinarnych Nawigacji w rozmowie z radiem eM zachwyciła się ukraińskimi syrnikami, nie mylimy z sernikiem. Bo syrniki to nie ciasto z formy, ale placuszki, bardzo chętnie jadane na śniadanie. Ich walorem jest bogactwo białkowe, więc jeżeli komuś przejadła się już jajecznica, to syrniki są świetną alternatywą.
Z przepisu babci Anna Pawelec z Fundacji Jemy eko przygotowuje młynczi, czyli naleśniki na bazie ziemniaków „z wczoraj” wymieszane z mięsem mielonym i przesmażoną cebulką. Wszystko razem przeciśnięte przez prasę i uformowane w placuszki, a następnie usmażone na tłuszczu jest dość pożywnym, choć z pozoru prostym daniem.
Ponoć pochodzą z Syberii, ale na dobre zadomowiły się w Ukrainie – pielmieni. To pierożki, które tym różnią się od tych, które my znamy, że nadzienie mięsne, które wkładamy do środka, nie podlega wcześniejszej obróbce, dopiero proces gotowania pierogów sprawi, że i mięso ugotuje się. Ponadto pielmieni są mniejsze od naszych pierogów, ale jak zapewnia Kinga Bałazy Kucharz na Wynos z katowickiej Pracowni Smaku, tym nie należy się przerażać, bo są specjalne urządzenia do klejenia pielmieni, w których sklejamy kilka pierogów naraz.
Kolejnego dania pochodzącego z Ukrainy skosztowało wielu Polaków, bo to sztandarowe danie ukraińskiej kuchni. Historia ukraińskiego barszczu sięga XVI wieku, choć smak tamtej zupy zupełnie nie przypomina dzisiejszego. Ciekawostką jest to, że podawano go wtedy na każdej stypie, bo wierzono, że dusza zmarłego unosi się do nieba, wraz z oparami barszczu. Dziś barszcz ukraiński ma wiele odmian, a jedną z nich prezentuje Jolanta Naklicka Kleser z katowickiej Pracowni Smaku:
Sało, to kolejna potrawa, bez której kuchnia ukraińska nie mogłaby istnieć. Jak mówi Marlena Starzec z katowickiej Pracowni Smaku, sało może Polakom wydawać się dość dziwną potrawą, ale jeśli skosztować marynowanej słoniny, to zmienimy zdanie. A jak wspaniała musi to być potrawa świadczyć ma fakt, że na jej cześć układane są wiersze, śpiewane pieśni. Może więc warto spróbować?
Katarzyna Widera-Podsiadło / Radio eM