Trzecia godzina dnia. Zasłona świątyni rozdziera się na pół. Bóg wpuszcza nas do najświętszego miejsca świata. Do swego otwartego włócznią serca. Śmierć nie ma już nad nami mocy.
Wielka Niedziela
Potrafimy przeżyć Wielki Czwartek, zapłakać w Wielki Piątek, wyciszyć się w Wielką Sobotę. Ale w Niedzielę Zmartwychwstania budzimy się i chwytamy w dłoń pilota od telewizora. Nie potrafimy świętować.
W niedzielny poranek trzeba się zapytać, gdzie jest zmartwychwstały Chrystus. A jeśli czytam w Ewangelii: że gdzie dwóch lub trzech i tak dalej..., to znaczy, że spokojnie powinienem siąść do stołu z najbliższymi i nacieszyć się ich obecnością. Gdy spotykamy się nad święconką, między nami siedzi sam Chrystus.
To nie jest za duży przeskok dla Jana Kowalskiego z Mławy, który może zobaczyć Jezusa na krucyfiksie w Wielki Piątek, ale nie siedząc nad szynką z „Biedronki” i chrzanem z „Żabki”?
– To jest dramat naszego katolicyzmu, że nie robimy tego przejścia. To śniadanie powinno być świętowaniem Zmartwychwstania. Śniadanie, obiad, potem deser... (smacznego!) Gdybyśmy podeszli do tego tak, że każdy z nas coś na to śniadanie przygotowuje, byłby to sposób wyrażenia tego, że dajemy sobie nawzajem życie. Bo spożywanie posiłku na podstawowym symbolicznym poziomie to ratowanie życia. Jem, by nie umrzeć. Więc potraktujmy to śniadanie jako święto danego nam życia.
Może dlatego Zmartwychwstały poprosił uczniów o rybę?
– Wątki Zmartwychwstania prowadzą zwykle do posiłku. Także Eucharystii, ale nie tylko.
Tadeusz Kantor zapytał po spektaklu zapłakaną kobiecinę: „Co pani zrozumiała?”. A ona: „Niczego nie zrozumiałam, ale spłakałam się jak bóbr”. Umiemy (i lubimy!) popłakać w Wielki Piątek. Ale nie bardzo wiemy, jak cieszyć się w Wielkanocną Niedzielę...
– A może to problem naszej narodowej nieumiejętności przeżywania radości? Jesteśmy mistrzami świata we wpadaniu w żałobę, ale mamy straszny problem, gdy trzeba (na trzeźwo) świętować i podzielić radością!
Ale my w Wielkanoc nawet na zbliżające się święto Bożego Miłosierdzia patrzymy przez pryzmat powtarzanych 50 razy słów: „Dla Jego bolesnej męki”. Tak, jakbyśmy chcieli tego Jezusa znów przybić do krzyża, bo czegoś nam brakuje...
– To prawda. A przecież miłosierdzie objawia się właśnie w Zmartwychwstaniu! Taka była najgłębsza intencja Jana Pawła II. Chrystus – pisał papież w „Dives et misericordia” (nr 8) – był pierwszym, któremu Bóg okazał miłosierdzie, bo podniósł Go z martwych. Miłosierdzie Boga objawia się we wskrzeszeniu Syna. Dlatego Jan Paweł II umieścił święto Miłosierdzia w jak najbliższej odległości od Paschy.
„Wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno” – czytamy. Zmartwychwstanie kojarzymy z eksplozją światła, ze skąpanym w słońcu porankiem. A ono dokonało się w absolutnych ciemnościach!
– Tak! Jezus zmartwychwstał w mroku, światło przychodzi potem – wraz z Nim? Bardzo wcześnie rano zostaje odkryty pusty grób, ale Jezus najwyraźniej zmartwychwstał w nocy. Co robił do rana? Nie mam pojęcia (śmiech)…
Ale skoro zmartwychwstał w ciemności, to znaczy, że mogę przegapić w mym życiu zmartwychwstanie i łatwo rozminąć się z Bogiem. Przejść obok i nie rozpoznać Go.
– To ciekawe: samego momentu zmartwychwstania, czyli najważniejszego wydarzenia w historii świata nikt nie zauważył. Narodzenie Chrystusa jako tako zostało zauważone. Są świadkowie. A zmartwychwstania nie zauważył nikt…
To nie podcina nam skrzydeł?
– Nie. Bo ostatecznie chodzi o wiarę. My bardzo chcemy uwolnić się od wiary – to największa pokusa chrześcijan. Dajcie nam dowód, film, zdjęcie – mówimy. Chcielibyśmy spektakularnego, demonstracyjnego zmartwychwstania w świetle jupiterów. A zastajemy jedynie pusty grób. Bóg pozostaje bardzo dyskretny po to, by człowiek dokonał wyboru w absolutnej wolności. W wolności, która oznacza także niepewność, bo jej istotą jest zaufanie. I, powiedzmy szczerze, ta nowina pójdzie potem w świat przez średnio wiarygodnych świadków – jak my. Chcemy dowodu, a mamy nowinę, opowieść, zaproszenie do zaufania. Stoi przed nami wyzwanie, by jednak uwierzyć i zacząć żyć tak, jak żył sam Chrystus. Bóg kusi nas, byśmy za Nim poszli. Zaufali i poszli.
Marcin Jakimowicz; GN 15/2011