Trzecia godzina dnia. Zasłona świątyni rozdziera się na pół. Bóg wpuszcza nas do najświętszego miejsca świata. Do swego otwartego włócznią serca. Śmierć nie ma już nad nami mocy.
Wielki Czwartek
Marcin Jakimowicz: Co się stało, że Eucharystia kojarzy nam się ze wszystkim, tylko nie z ucztą?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: – To rozłączenie zaczęło się bardzo wcześnie. Ślady tego mamy już w Pierwszym Liście do Koryntian. Poganie… nie potrafili się zachować. Nie znali kontekstu żydowskiego świętowania i nie bardzo wiedzieli, co na tej Eucharystii robić. To był początek odłączania się celebracji Eucharystii od kontekstu ucztowania. Z czasem ze względu na epatowanie grzesznością coraz mniej ludzi przystępowało do Komunii i spożywał ją właściwie tylko celebrans. A gdy się nie je, to zaciera się świadomość ucztowania. Chleb przetwarza się w opłatek, a znaki przestają mówić. Wszystko staje się nadmiernie symboliczne i brakuje konkretu…
Msza z modlitwą o uzdrowienie. Tydzień temu. W zakrystii modlono się nad kobietą zniewoloną przez złego ducha. Nikt o tym nie wiedział. Do czasu Podniesienia. Gdy kapłan wyszeptał: „To jest Ciało moje”, kościół przeszył ryk: „On tu jest!”. Włosy stawały dęba. Wszyscy się ocknęli. A ja pomyślałem: Boże, jak wiele podniesień przespałem…
– Zdaje się, że sporo ludzi wyłącza się w okolicy prefacji. Modlitwę eucharystyczną przeżywa się na „standby”. Może jest tak dlatego, że ten zbyt spatynowany język nie jest językiem naszej codzienności? A może dlatego, żeśmy się przyzwyczaili do formuł? A przecież Podniesienie to jest właściwie moment ukazania się Zmartwychwstałego. Dla nas, dla mnie. A od strony odprawiającego, to jest jeszcze „Ciało moje” – tekst wzywa do zupełnego utożsamienia się z Jego życiem...
Jak bardzo rewolucyjna musiała być ostatnia wieczerza! Jezus bierze chleb i mówi „Jedzcie, to moje Ciało”.
– Znakomicie to napięcie pokazuje Jan w szóstym rozdziale. Jezus mówi o tym, że da swe ciało na pokarm. Reakcją jest potworne zgorszenie, część uczniów odchodzi. Z punktu widzenia żydowskiej duchowości i przepisów to było nie od ogarnięcia. Nie wolno spożywać krwi, bo w niej jest życie dane od Boga! A tu nagle Rabbi z Nazaretu każe pić swą krew. I tu kryje się istota sprawy: w Eucharystii chodzi o Życie.
„Zaczął umywać uczniom nogi”. Po 2 tysiącach lat modlimy się: „Panie, pomóż, załatw”. Ale: „Jezu, przyjdź i umyj mi nogi”? Pachnie skandalem, to modlitwa spoza książeczki do nabożeństwa…
– Co ciekawe, słowa „Do końca ich umiłował” nie padają przed krzyżem. Padają... nad miednicą pełną wody. Umiłowanie do końca realizuje się w obmywaniu nóg. Ten gest jest największym uniżeniem Boga. Bóg zstępuje do naszych stóp. Uniża się dobrowolnie do posługi niewolnika.
A potem Jezus baaardzo długo opowiada im o Duchu. Ile godzin musiała trwać ta wieczerza!
– U Jana jest potężna modlitwa wstawiennicza Arcykapłana, który mówi: „Odchodzę. Ale nie zostawię was sierotami. Przyjdzie Duch”. Jak bardzo dramatycznie musiało to brzmieć w przeddzień śmierci. My nie czujemy już tego napięcia. Jan komponuje to tak, by wyjaśnić, co stanie się w dniu zmartwychwstania. Jezus pojawia się wśród uczniów i co mówi? „Pokój wam. Weźmijcie Ducha Świętego”. Spełnia obietnicę! Pierwsze, co robi Zmartwychwstały, to daje Ducha! Jesteśmy odtąd ludem natchnionym, mesjańskim, namaszczonym.
Jaki dramat musiał rozgrywać się w Wieczerniku, skoro czytamy, że Jezus: „doznał głębokiego wzruszenia i oświadczył: Jeden z was Mnie zdradzi”.
– W Wieczerniku było aż gęsto od emocji. W „sali na górze” grały niezwykle napięcia, które pękły dopiero w Ogrójcu. Przecież Jezus daje swe ciało i krew w przewidywaniu tego, co ma nadejść, ale ostateczna walka i decyzja dokona się dopiero w Ogrójcu! Na razie ma wciąż nadzieję, że Ojciec oddali kielich. Waha się, jest rozdarty. Idzie do Ogrójca z pragnieniem, by się to wszystko… nie stało. W ludzkiej świadomości Syna Bożego wszystko jest jeszcze rozchwiane. I z tym rozchwianiem Jezus wchodzi do ogrodu… Pułapka się zamyka. Żeby być wiernym, trzeba poddać się wydarzeniom, bo w nich ujawnia się wola Ojca. Pójść do końca, cokolwiek będzie się działo…
Marcin Jakimowicz; GN 15/2011