To my jesteśmy potrzebującymi ratunku, a tym, który nam pomaga, jest Jezus Chrystus. To, co należy do nas, to pozwolić się opatrzyć temu miłosiernemu Samarytaninowi. Czyli: przyjąć Jego kojące słowo – mówi biblista z Katowic ks. dr Tomasz Kusz.
Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.
Jarosław Dudała: Gdy zaproponowałem Księdzu rozmowę o temat wybranego motywu drogi w Piśmie Świętym, wybrał Ksiądz przypowieść o dobrym Samarytaninie. Dlaczego?
Ks. dr Tomasz Kusz: Wybrałem ją dlatego, że ta droga jest obrazem naszego ludzkiego życia. Z jednej strony, jest to szlak, który rzeczywiście istnieje w Ziemi Świętej, prowadzi z Miasta Świętego do Jerycha i dalej. Z drugiej strony, to symboliczne przedstawienie naszego wędrowania przez życie, pokazanie tego, co może nas spotkać.
Człowiek, który schodził z Jerozolimy do Jerycha, został napadnięty, obrabowany, pobity i pozostawiony na wpół żywy, bliski śmierci. Doświadcza pomocy, ale nie od tych, którzy powinni mu jej udzielić – pamiętamy, że tą drogą przechodzą również kapłan i lewita – ale od człowieka, który pochodził z wrogiego mu ludu. Ostatnia rzeczą, jakiej mógł się spodziewać z jego strony, była życzliwość, wsparcie i pochylenie się nad nim.
Dlaczego to jest takie symboliczne?
Dlatego, że gdy kroczymy drogą naszego życia, zdarza nam się nieraz wchodzić w niebezpieczne sytuacje. Ten wędrowiec naraził sam siebie, bo podróżował w pojedynkę. To, co go spotkało, pokazuje nam, że na drodze życia nie jesteśmy sami. Tą samą drogą idzie też miłosierny Samarytanin. Pierwsi chrześcijanie, kiedy myśleli o miłosiernym Samarytaninie, który pomaga pobitemu człowiekowi, widzieli w nim Pana Jezusa. A w pobitym Żydzie – samych siebie.
My, kiedy czytamy tę przypowieść, zwracamy uwagę na słowa: "idź i ty czyń podobnie". Widzimy Samarytanina, który przekroczył swoje uprzedzenia i lęki, pomaga człowiekowi w potrzebie, nawet jeśli jest on jego wrogiem. Odczytujemy to jako wezwanie do bycia miłosiernymi także wobec tych, którzy dla nas są trudni.
Tym, co nas najbardziej pozbawia radości życia, tym co nas dotkliwie rani, są nasze grzechy. Największym nieprzyjacielem człowieka jest szatan, który próbuje nas dotykać na różne sposoby.
Św. Jan w swoim liście mówi o trzech rodzajach pożądliwości, które pracują w człowieku: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha żywota. One stają się w nas źródłem grzechu, który nas rani, który zabija w nas życie Boże i radość życia.
Pożądliwość ciała to nie tylko pożądliwości zmysłowe, ale to wszelkie dogadzanie naszemu ciału, a więc także obżarstwo i pijaństwo.
Pożądliwość oczu to nic innego jak chciwość – ciągłe pragnienie posiadania więcej; lęk, że czegoś braknie.
Pycha żywota to pożądliwość władzy: zawsze chcę mieć rację, zawsze chcę postawić na swoim.
Niesamowicie piękne jest to, że lekarstwem na nasze rany jest posługa Pana Jezusa. Nasze grzechy czynią nas nieprzyjaciółmi, a On mimo to pochyla się nad nami, chce opatrzyć nasze rany, chce okazać Swoje miłosierdzie.
Tak więc historia drogi pobitego Żyda może być odczytywana i w taki sposób, że uznamy, iż to my potrzebujemy pomocy, a tym, który nam pomaga, jest właśnie Jezus Chrystus. To, co należy do nas, to pozwolić się opatrzyć temu miłosiernemu Samarytaninowi. Czyli: przyjąć Jego kojące słowo.
Niesamowite jest to, że Pan Jezus daje nam lekarstwa na trzy pożądliwości, które nas ranią:
To jest Ewangelia – oliwa, która zalewa nasze rany.
Ja próbuję się też utożsamić z negatywnym bohaterami tej historii: kapłanem i lewitą. I myślę, że bywa tak, że jakieś ważne zadanie albo moment, przez który możemy przejść do historii ludzkości, pojawia się zupełnie nieoczekiwanie, niejako przy okazji. Coś takiego zdarzyło się Szymonowi z Cyreny. Był ojcem dwóch synów, więc pewnie miał też żonę. Miał pracę. Przeżył tak dziesiątki lat. Ale nikt by o nim dziś nie pamiętał, gdyby podczas powrotu z roboty nie przymuszono go do pomocy przypadkowo (?) napotkanemu Skazańcowi.
Na pewno potrzeba wyobraźni miłosierdzia, żeby nie przegapić tego, co najważniejsze.
Jest taka legenda chrześcijańska opowiadająca o wewnętrznej przemianie Szymona na drodze krzyżowej Jezusa. Ten, który najpierw pomagał tylko dlatego, że został przymuszony, w pewnym momencie szczerze zapragnął ulżyć skazańcowi, naprawdę zaczęło mu zależeć, by pomóc. Tym momentem przełomowym było spojrzenie Jezusowi w oczy. W jednej chwili minęła cała złość i pojawiło się pragnienie niesienia z Jezusem krzyża, chęć uczestniczenia w Jego trudzie. Ważne jest więc, by w sytuacjach, które nas przerastają i budzą opór, zwłaszcza w cierpieniu, szukać spojrzenia w twarz Jezusa, szukać Jego oczu. Wpatrywanie się w oblicze Jezusa pomaga odkryć w trudnych doświadczeniach okazje, by być blisko cierpiącego Jezusa. Wtedy możliwe jest głębsze spojrzenie i dostrzeżenie, czego Bóg oczekuje ode mnie w tym niekomfortowym dla mnie momencie – jakie dobro mogę z Nim w tym doświadczeniu uczynić.
Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”
Jarosław Dudała