Prezydent Algierii Abdelaziz Buteflika zapowiedział w piątek w wystąpieniu w telewizji państwowej m.in. zmiany w konstytucji i reformy legislacyjne. Zdaniem agencji Reutera, ich celem jest niedopuszczenie do fali protestów, podobnej do tych z Egiptu i Tunezji. W Syrii i Jordanii trwają demonstracje. W tym ostatnim kraju: krwawo zakończone.
W krajach tych doszło do obalenia prezydentów Hosniego Mubaraka i Zina el-Abidina Ben Alego.
"Ponaglę parlament, aby zajął się reformami legislacyjnymi" - powiedział prezydent, który nie występował publicznie przez ostatnie trzy miesiące. Dodał, że postanowił też wprowadzić poprawki do konstytucji, aby "wzmocnić demokrację przedstawicielską" w Algierii. W 30-minutowym wystąpieniu zapowiedział, że zmodyfikuje prawo wyborcze, aby stało się bardziej reprezentatywne, oraz że zaprosi zagranicznych obserwatorów, by monitorowali przebieg najbliższych wyborów prezydenckich w 2014 roku. "Wszelkie kroki zostaną podjęte, by zagwarantować wolne i uczciwe wybory" - obiecał Buteflika.
Ponadto stacje radiowe i telewizyjne mają przedstawiać bardziej niż dotychczas zróżnicowane opinie. "Wszyscy, a szczególnie młodzi, pragną (...) jeszcze więcej sprawiedliwości i wolności" - ocenił szef państwa, dodając, że tych słusznych żądań nie można ignorować. Buteflika zapowiedział też, że powstanie nowe prawo prasowe. Jego dotychczasowa wersja przewiduje kary więzienia od 2 do 12 miesięcy oraz grzywny od ok. tysiąca do 5 tys. USD, a było używane - jak pisze Reuters - do więżenia dziennikarzy krytycznie wypowiadających się o prezydencie.
Od początku roku w Algierii dochodziło do protestów oraz kilku prób samospalenia w związku z bezrobociem, korupcją, samowolą władz oraz rosnącymi kosztami życia. Aby uspokoić nastroje, władze obniżyły ceny cukru i oliwy, a pod koniec lutego po 19 latach zniosły stan wyjątkowy.
Tymczasem trwające od połowy marca uliczne protesty przeciwko władzy prezydenta Syrii Baszara el-Asada objęły w piątek po raz pierwszy centralne dzielnice Damaszku, dokąd przemaszerowały z przedmieść tysiące demonstrantów. Siły bezpieczeństwa użyły pałek i gazu łzawiącego, by nie dopuścić protestujących na główny stołeczny Plac Abbasydów. "Naliczyłem 15 autobusów z funkcjonariuszami tajnej policji. Wmaszerowali oni w aleje tuż na północ od placu, atakując demonstrantów i wykrzykując +wy sutenerzy, wy obcy agenci, chcecie wolności? zapewnimy ją wam" - powiedział Reuterowi świadek wydarzeń. Według innego świadka, który towarzyszył demonstrantom idącym z przedmieścia Harasta, tysiące skandowały "naród chce obalenia reżymu". Zrywano też wiszące na trasie pochodu plakaty z wizerunkiem Asada.
Widownią demonstracji, rozpoczynających się po świątecznych modłach w meczetach, były w piątek również inne syryjskie miasta. Według działaczy opozycji, w Darze na południu kraju na ulice wyszło ponad 10 tys. ludzi.
Organizacje obrony praw człowieka szacują, że od początku obecnej fali antyrządowych protestów w Syrii - będącej jedną z najsurowszych dyktatur świata arabskiego - siły bezpieczeństwa zabiły około 200 demonstrantów.
W położonej obok Jordanii doszło wczoraj do starć demonstrantów z policją. Podczas rozpędzania demonstracji islamskich fundamentalistów (salafitów) , którzy starli się w mieście Zarqa w północnej Jordanii ze zwolennikami monarchii od ran kłutych rannych zostało 83 jordańskich policjantów (wczoraj mówiono o 40), w tym co najmniej sześciu ciężko.
Do starć doszło, gdy grupa salafitów zebrała się przed miejscowym meczetem, słuchając swych przywódców potępiających kontakty Jordanii z USA i wzywających do wprowadzenia w kraju prawa szarijatu.
W piątek w całej Jordanii doszło do kolejnych demonstracji antyrządowych. W Ammanie w demonstracji uczestniczyło ponad dwa tysiące osób. Ludzie zebrali się po modłach pod budynkiem władz miasta. Nieśli wielką jordańską flagę i skandowali: "składamy Jordanii ofiarę z naszej krwi i naszej duszy. Zreformujcie teraz system".
Salafizm to skrajnie konserwatywny odłam islamu, mający powiązania z Al-Kaidą. Jest on zakazany w Jordanii, lecz w ostatnich latach urósł w siłę i jego zwolennicy organizują oddzielnie demonstracje w całym kraju, nie przyłączając się do trwających od ponad trzech miesięcy protestów lewicowej opozycji i bardziej umiarkowanych islamistów żądających głębokich reform w kraju, lecz nie obalenia władz.
Na początku lutego król Jordanii Abdullah II w obliczu protestów przyjął rezygnację premiera Samira ar-Rifaia i zwrócił się do swojego byłego doradcy wojskowego Marufa Bachita o utworzenie nowego rządu oraz o "podjęcie szybkich i jasnych działań w celu przeprowadzenia prawdziwych reform politycznych".
PAP/ JK