Włochy. Coś dla ducha i coś dla podniebienia.
Coś dla ducha we Włoszech? Tam wszystko jest dla ducha. Gdzie nie staniesz, tam możesz westchnąć nad pięknem świata i pięknem wytworu rąk ludzkich i wreszcie pięknem śladów, które zostawili tu Ci, którzy dziś kontemplują świat zza świata. We Włoszech zbierasz doświadczenia, wsłuchujesz się w siebie i już wiesz, gdzie musisz się znaleźć, by ta podróż poruszyła Cię do głębi.
Kilka lat temu. Wakacje. Półwysep Gargano. Miejsce nie przypadkowe, bo wizyta u ojca Pio zajmuje pierwsze miejsce na liście celów, które koniecznie trzeba po drodze zrealizować. A do celu prowadzi Cię wiadomo kto, no właśnie nie wiadomo. Bo niby GPS działa, ale nie do końca tak, jak powinien. Więc jedziemy. Nadmorska droga. Drogowskaz pokazuje, że tutaj można skręcić na Sant'Angelo. Nazwa ładnie brzmi, choć wtedy niewiele mówi. Przez głowę przelatuje myśl: „może następnym razem, za kilka dni zobaczymy to miejsce, dziś przecież Pio”, ale zaraz z tyłu głowy ktoś złośliwie podszeptuje „nie pojedziemy, taki gorąc, o tej porze roku lepiej na plaży leżeć, albo unosić się na chłodnych falach”. Myśl tak kusząca, że trudno się ku niej nie przychylić. „Jedź prosto, za 500 metrów cel po prawej stronie”.
Ojciec Pio, jesteśmy! Pięknie, choć trochę... za pięknie. W swojej prostocie życia, dziś oblany złotymi mozaikami ojciec Pio jakby nie ten, którego nosimy w sercu. Po ludzku pięknie, ale duch się nie potrafi unieść tak, jakby chciał, powała blokuje, bogactwo przytłacza. Szkoda. Trzeba jechać. Gorąc niemiłosierny. GPS mówi, że w prawo, potem lekko w lewo. Nie ważne, byle jak najszybciej w dół, do morza, gdziekolwiek, byle zanurzyć się już w chłodzie wody. Droga teraz inna, taka prosta i spokojna! Coś nie tak. No oczywiście, głupi GPS pomylił drogę, zawracać? Za daleko. Dramat, a o morzu już można tylko pomarzyć. Atmosfera w aucie gęstnieje. Przecież trzeba wylać frustrację na kierowcę. Bo może to mąż nie do końca uważnie słuchał wskazówek GPS. Zaraz pryśnie to, co jednak udało się zbudować w sercu u Pio. Już prawie pewne, że rozwód, a przynajmniej separacja po powrocie do Polski, gdy na horyzoncie wyłania się góra. Tablica informacyjna mówi: „Sant'Angelo”. Co? Przecież tutaj nie jechaliśmy! „Jesteś u celu, prowadził Cię ojciec Pio!”, te słowa brzmią w głowie po dziś dzień, w wyobraźni. Nie! On tam prowadził każdego, kto wiedział, że tego potrzebuje. Dawniej pieszo, ktoś może na osiołku, a nas, osiołki, po prostu wykiwał elektroniką, nawigacją, która na moment „zapomniała właściwej drogi i wybrała inną”.
Stajemy przed maleńkim sanktuarium przyklejonym do skały. Zamknięte. Początek przerwy obiadowej. Decyzja, nie czekamy w tym upale, wracamy do domu. „Chodźcie z nami”, mówią polscy pielgrzymi, którzy jak spod ziemi, a raczej z niebios, pojawiają się przed wejściem. „Zamknięte” - mówimy. Nieprawda, ta grupa była umówiona, otwierają się podwoje i schodzimy w dół do najpiękniejszego miejsca, o którym nawet nie marzyliśmy. Miejsce objawienia św. Michała Archanioła. Stoimy zachwyceni, właściwie ja stoję, dzieci już się znudziły słuchaniem opowieści sięgającej roku 500. „To teraz Waszą grupę pobłogosławię” - ojciec michalita wypowiada słowa błogosławieństwa, a przez moją głowę przelatuje jedno: „Gdzie są dzieci? Mąż? Gdzie oni znów poleźli, kurcze tu błogosławieństwo, najmłodszemu szczególnie potrzebne!”. Rozpacz w głowie i prośba do ojca, żeby poczekał, nie odchodził, zaraz znajdę dzieci, bo potem, jak się dogadam? Tu przynajmniej Polak przede mną stoi. „Niech się Pani nie martwi, tu są polscy michalici, jak się dzieci odnajdą i mąż, to proszę iść do groty objawień i tam ojciec Michalita Was pobłogosławi. „Uff, całe szczęście”, przelatuje przez głowę, jakby od tego miało wszystko w życiu zależeć. Kiedy się wreszcie odnajdują, stajemy rodziną, a dużo nas, palców u jednej ręki brakuje, ojciec błogosławi i tylko nas prowadzi do ołtarza, idziemy za balaski i możemy dotknąć kamienia, tego, na którym kiedyś stał Michał Archanioł. Emocje opadają, pojawia się wzruszenie, spokój, radość i ta myśl, że przyjedziemy tu w najbliższą niedzielę, a prowadzić nas będzie ojciec Pio!
Reprodukcja wizerunku św. Ojca Pio z muzeum w San Giovanni Rotondo Roman Koszowski /Foto Gość***
Ale jak duch już syty, to trzeba zaspokoić ciało, a te po takiej trasie i takich doświadczeniach daje o sobie znać. Pora więc na przechadzkę po atrakcjach kulinarnych Włoch, kilku zaledwie, które wybrały gospodynie programu Świat na talerzu w radiu eM. Gnocchi jeśli jeszcze nie jedliście, to koniecznie trzeba skosztować. Niby kluska, trochę, jak polskie kopytka, ale jednak to nie to samo, a na pewno pod włoskim niebem smakuje inaczej. Ziemniaki, mąka oraz jajka, czyli wszystko jasne, ale we Włoszech nic nie jest jasne, bo można też dodać szpinak oraz odpowiedni ser zamiast ziemniaków i to też będzie gnocchi. My w kluskach mamy dziurkę, a Włosi rowki. A inne warianty i różnice? O nich Agnieszka Jasińska z Kulinarnych Nawigacji.
O co chodzi z tym spaghetti bolognese? Ponoć w Bolonii taka potrawa nie istnieje. Swego czasu nawet burmistrz tego miasta rozpoczął uświadamianie w mediach turystów, że Bolonia nie może słynąć z czegoś, czego tam nie ma. Uznał, że to pomysł Polaków, bo w Bolonii je się tagliatelle z ragù, czyli bolońskim sosem, spaghetti to danie neapolitańskie! Tak czy inaczej Polacy pokochali spaghetti w wydaniu bolońskim, wystarczy zapytać polskie dziecko, czy chce takie spaghetti i chyba każde odpowie, że pewnie. Bo jest pyszne. W tym wypadku dzieci głos mają, a Anna Pawelec z Fundacji Jemy eko opowie, jak przygotować to danie:
Roman Koszowski /Foto GośćNie pizza i nie makaron, czyli pasta, a więc co we Włoszech może nas jeszcze zaskoczyć? Focaccia – przekonuje Kinga Bałazy - Kucharz na wynos, związana z katowicką Pracownią Smaku. Focaccia, czyli rodzaj placka, pieczywa, który może być podstawą pizzy, ale może też być podawana jako rodzaj przystawki przed daniem głównym. Do focacci można dodać pomidorki koktajlowe, albo suszone pomidory, oliwki czy bazylię. O szczegółach Kinga:
Uruchamiamy wyobraźnię, słyszymy już muzykę z „Ojca chrzestnego” i przenosimy się na Sycylię, gdzie nie koniecznie czeka na nas sycylijska mafia, ale Jolanta Naklicka Kleser z katowickiej Pracowni Smaku, która przygotowała wspaniałą caponatę. To rodzaj tradycyjnego sycylijskiego gulaszu, którego głównym składnikiem jest bakłażan, uzupełniony o inne warzywa. Jak danie przygotować?
Marlena Starzec z katowickiej Pracowni Smaku przekonywać nas będzie, że włoska pizza wywodzi się z okolic Neapolu, ale gdyby tak poszperać w źródłach, to może okazać się, że doszukiwać się jej możemy już w Grecji. Tam robiono placki plangutos, które były rodzajem cienkiego ciasta, na które nakładano różne dodatki. Zresztą różnego rodzaju placki można spotkać już Rzymie, Turcji, czy Egipcie. Najważniejsze jednak, że to właśnie we Włoszech nadano im nazwę pizza, która zawojowała świat.
Katarzyna Widera-Podsiadło