O przyczynach gniewu francuskiej ulicy mówi Bernard Margueritte, wieloletni korespondent prasy francuskiej w Polsce.
Jacek Dziedzina: Rozpoznaje Pan jeszcze we Francji ojczyznę, w której się wychował?
Bernard Margueritte: Za każdym razem, gdy tam przyjeżdżam, z bólem obserwuję kolejne stopnie upadku Francji. To bardzo nieprzyjemne uczucie. Powodów tej degrengolady jest wiele. Sam prezydent Macron powiedział, że Francja jest w stanie „odcywilizowania”, wtórnego barbarzyństwa.
Wszyscy mają na to jedną odpowiedź: powodem jest niekontrolowana imigracja. Ale czy to nie jest zbyt prosta diagnoza?
Powodów jest wiele. Po pierwsze, Francja od dawna podupada gospodarczo. Zadłużenie państwa przekroczyło już 115 proc. PKB. Im bardziej się zadłuża, tym mniej produkuje, czyli PKB Francji w stosunku do PKB całej UE jest mniejsze, a zadłużenie większe. Produkujemy coraz mniej, co wyszło zwłaszcza w pandemii: nie produkujemy leków, nie mamy nawet maseczek, trzeba je było ściągać z Chin. Nawet musztardy zabrakło, zboża, a w pewnym momencie półki w sklepach były puste jak w Polsce komunistycznej. Jest kryzys ekologiczny, energetyczny, bezrobocie, a zarazem brakuje ludzi w wielu dziedzinach, np. lekarzy. W niektórych miasteczkach trudno znaleźć lekarza, trzeba jechać 30–50 km. Sytuacja rolnictwa jest tragiczna, bo 80 proc. subsydiów unijnych dla rolnictwa było skierowane do rolnictwa przemysłowego, do wielkich, potężnych konsorcjów, a rolnictwo rodzinne zostało zduszone i teraz z wielkim trudem się utrzymuje. Do tego dodajmy, że ok. 21 proc. Francuzów żyje poniżej progu ubóstwa. Jest poczucie generalnego krachu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.