To powinna być radość całego Kościoła w Polsce, który już teraz wiele zawdzięcza jego zmysłowi wiary, intuicji i wytyczonym kierunkom działania.
Gdyby arcybiskup Grzegorz Ryś nie istniał, należałoby go wymyślić. Takie zdanie napisałem parę lat temu w jednym z dzienników, gdy dotychczasowy biskup pomocniczy z Krakowa zaczynał posługę metropolity łódzkiego. Czy dziś coś bym zmienił? Tylko jedno: arcybiskupa trzeba podmienić na kardynała.
Tak, to nie jest radość tylko Kościoła w Łodzi czy w Krakowie – w których nowy purpurat jest najlepiej znany i na których odcisnął trwały ślad. To powinna być radość całego Kościoła w Polsce, który już teraz wiele zawdzięcza jego zmysłowi wiary, intuicji i wytyczonym kierunkom działania. Bez cienia przesady można powiedzieć, że arcybiskup, kardynał Ryś w wielu obszarach życia Kościoła przebił szklany sufit niemożności lub przynajmniej stworzył przestrzenie, wraz ze sztabem ludzi świeckich i duchownych, do stopniowego przebijania się przez utarte schematy działania i przepowiadania. Wystarczy wspomnieć o uruchomieniu potencjału ewangelizacyjnego w tysiącach ludzi w Polsce i powstające w związku z tym inicjatywy rozszerzające się na kolejne środowiska. Dziś już nie można powiedzieć, że pewnych rzeczy w Kościele zrobić „się nie da”. Da się – wystarczy odrobina dobrej woli, również odwagi, ale przede wszystkim przekonania, że tylko metoda ewangelicznego zasiewu, doceniająca znaczenie szczypty soli, która nadaje smak całości, metoda stawiająca na budowę od fundamentów, a nie od dachu – że tylko taką drogą można zmienić cokolwiek w Kościele i społeczeństwie.
Biret kardynalski dla abp. Grzegorza Rysia to również zysk dla Kościoła powszechnego. Nie bez znaczenia jest fakt, że mówimy o biskupie, który zmysł i pasję duszpasterską łączy ze znajomością i rozumieniem historii Kościoła, którą przez długie lata zajmował się profesjonalnie. Wspominając przed laty swoją nominację na rektora seminarium krakowskiego, żartował, że „człowiekowi, który siedział w książkach i rękopisach średniowiecznych, ksiądz kardynał [Stanisław Dziwisz] zdecydował się powierzyć żywe osoby”. W praktyce to „siedzenie w rękopisach” dało mu niesamowitą perspektywę w patrzeniu na Kościół dzisiaj: lepsze rozumienie jego wyzwań i podejmowanie konkretnych decyzji.
Dla mnie osobiście ważne jest coś jeszcze: od dawna obserwuję, że im wyższe funkcje w Kościele obejmuje abp Ryś, tym bardziej biblijne jest jego nauczanie. Owszem, pozostają cały aparat naukowy, erudycja historyczna i szeroka perspektywa kościelnego doświadczenia, ale jednak to wyraźne skupienie się na Słowie jest cechą charakterystyczną jego aktywności publicznej. Reakcja wiernych, popularność książek i rekolekcji abp. Grzegorza tylko potwierdzają, że był i jest w Kościele głód Słowa. Okazało się bowiem, że „wystarczy” przez pół godziny mówić wyłącznie o słowie Bożym, by nie tylko nie zanudzić słuchaczy, ale wywołać spontaniczną reakcję: chce się więcej.
Pamiętam swój pierwszy wywiad z – wówczas jeszcze księdzem rektorem – Grzegorzem Rysiem „Świętych ćwiartowanie” (GN 20/2008). Po tej rozmowie wiedziałem, że nie będzie to rozmowa ostatnia. I każda kolejna (było ich chyba dwadzieścia, nie licząc współpracy przy powstawaniu książek) była spotkaniem nie tylko z człowiekiem, który „ma coś do powiedzenia”, ale przede wszystkim z osobą traktującą poważnie swojego rozmówcę, choćby zadawał najbardziej naiwne albo drażliwe pytania. Nie zmieniło się jeszcze jedno: czy to w gabinecie rektora krakowskiego seminarium, czy w krakowskiej kurii, czy w domu biskupów łódzkich – każdej rozmowie towarzyszył ten sam świadek, stojący zawsze jakieś dwa metry od nas: kopia obrazu „Ecce Homo” św. Brata Alberta. To może najważniejszy element tego, co najmocniej kształtuje duchowość i nadaje dynamikę działaniom kard. Grzegorza Rysia.
Jacek Dziedzina