Kolejni prezydenci USA oddają honory przywódcom Indii, ale bez spodziewanych przez Waszyngton skutków. W czym tkwi tajemnica amerykańskiego nabożeństwa w stosunku do „największej demokracji świata”?
Narendra Modi. To imię i nazwisko zapewne niewiele mówi przeciętnemu Amerykaninowi. Mówi za to wiele członkom administracji Białego Domu. Do tego stopnia, że przyjazd premiera Indii – bo o nim mowa – mobilizuje służby prezydenckie w najwyższym stopniu, by tylko gość został przyjęty z najwyższymi honorami. Atmosfera na ulicach amerykańskich miast może nie przypomina tej, jaka towarzyszy przyjazdowi prezydenta USA do Polski, ale już w samym Białym Domu pod adresem gościa z Indii padają tak przyjazne pochwały, jakich doświadcza amerykański prezydent chyba tylko w Polsce. Skąd się bierze ta niezwykła uniżoność kolejnych amerykańskich przywódców wobec szefów rządu z New Delhi? I dlaczego to Stany Zjednoczone w tym duecie sprawiają wrażenie petenta?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina