Kiedy cała Europa debatuje nad niekontrolowanym przepływem tunezyjskich migrantów za chlebem, na wschodnich rubieżach kontynentu bez rozgłosu od lat rozgrywa się dramat chrześcijan, którzy zbiegli z Iraku. Nie uciekli za chlebem, lecz dlatego, że w pewnym momencie poczuli nóż na gardle.
Wielu z nich było świadkami zamachów i egzekucji. Stracili w nich krewnych i kolegów. Na wyjazd decydowali się niekiedy w jednej chwili, nie biorąc ze sobą nic prócz niewielkiej walizki. Teraz czekają w Turcji, u bram Europy i w przeciwieństwie do Tunezyjczyków nie mogą postawić Zachodu wobec faktów dokonanych. W tym regionie granic strzeże się lepiej niż w Tunezji, a i pogranicznicy bywają tu o wiele bardziej bezwzględni niż włoskie służby.
Postchrześcijański Zachód jest nieugięty wobec chrześcijan, którzy musieli uciekać ze swej ojczyzny ze względu na wyznawaną wiarę, utożsamianą tam z Zachodem. Jedynie Niemcy raz zrobili wyjątek. Przyjęli 2,5 tys. Irakijczyków. Francja i Włochy, do których dziś napływają tysiące muzułmanów z Tunezji, przyjęły tylko kilkudziesięciu ocalałych z zamachu na syrokatolicką katedrę w Bagdadzie. Wszystko z wielkim rozgłosem, aby nikt nie przeoczył tej wyjątkowej gościnności dla irackich chrześcijan. Stany Zjednoczone też bywają okrutne. Dadzą wizę dzieciom, a odmówią rodzicom – opowiada ks. François Yakan, chaldejski duchowny, który w Stambule pomaga irackim uciekinierom.
Turcja tymczasem jest dla chrześcijan krajem niegościnnym. Nie mają tam prawa do pracy ani do opieki socjalnej. Gromadzą się wokół własnych wspólnot kościelnych, które też niewiele mogą zrobić, bo najczęściej nie mają osobowości prawnej. W tych nielicznych chrześcijańskich Kościołach czują się jednak zespoleni i próbują pomagać sobie nawzajem. W oczekiwaniu na wyjazd wspierają tych, co dopiero przybywają. Organizują nauczanie dla dzieci i młodzieży. Oparcie znajdują w wierze – mówi ks. Yakan. Ale nastroje nie są dobre, nawet jeśli komuś uda się wyjechać. Mają świadomość, że są ludem, który ulega rozproszeniu i już niebawem przestanie istnieć. Dziś my, jutro inni chrześcijanie na Bliskim Wschodzie. Sytuacja w Syrii, Libanie czy Jordanii wcale nie jest dużo lepsza – podkreśla chaldejski duchowny.