To genialne! O Jezusie, który jest drogą, mówi s. Bogna Młynarz

To jest największy paradoks, że Jezus towarzyszy nam nawet wtedy, gdy idziemy nie ku Bogu, ale w przeciwną stronę – mówi s. dr Bogna Młynarz.


Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.

Jarosław Dudała: Jezus powiedział o sobie, że jest drogą. Ale przecież jest też jej początkiem i końcem, celem.

S. dr Bogna Młynarz: Genialna myśl!

Dlaczego genialna?

Bo łączy w sobie to, co jest – jak sądzę – bardzo ważne w głoszeniu. Chodzi o podkreślanie dwóch natur w Osobie Jezusa Chrystusa – człowieczeństwa i bóstwa.

Jakie to ma znaczenie?

To jest centralne przesłanie chrześcijaństwa, coś najbardziej charakterystycznego dla naszej wiary: to, że Bóg objawił się w człowieku, Jezusie Chrystusie i że nie ma innej – no, właśnie! – drogi. Tak, Jezus jest drogą – i jest także początkiem i końcem tej drogi. Czyli: kiedy wchodzimy w relację z Jezusem Chrystusem, to Jego człowieczeństwo jest drogą, czy mówiąc inaczej, środkiem do spotkania z Bogiem, a równocześnie jesteśmy już u celu. Bo Jezus jest Bogiem. Nie jest tylko drogowskazem, ale także miejscem spotkania.

"Spotkanie" to bardzo modne słowo...

Rzeczywiście. Niemniej, ten element drogi – procesu, zmierzania – jest związany z naszą nieumiejętnością spotkania. To znaczy, że musimy się uczyć, jak spotykać Boga w Jezusie Chrystusie przez wiarę. W tym znaczeniu jesteśmy w drodze, w procesie. Bo – patrząc na nasze życie w sposób obiektywny – to spotkanie już się dokonało podczas chrztu świętego.

Zwykle jednak było to spotkanie nieświadome z naszej strony.

Właśnie! Dlatego to wszystko domaga się procesu. Nawet kiedy jesteśmy już na takim etapie, że jesteśmy świadomi, to i tak musimy dojrzewać do pełnego spotkania, które nazywamy zjednoczeniem. Ten proces zajmuje całe nasze życie.

Może łatwiej byłoby nam zrozumieć Jezusa, gdyby powiedział: "Ja jestem tym, który pokazuje (dobrą) drogę". Tymczasem On sam siebie nazywa drogą.

Gdyby powiedział, że pokazuje drogę, to ustawiłby się w pozycji drogowskazu, który tylko... stoi. Tymczasem Jezus jest z nami na każdym etapie dążenia do spotkania czy realizowania tego spotkania. To jest największy paradoks, że Jezus towarzyszy nam nawet wtedy, gdy idziemy nie ku Bogu, ale w przeciwną stronę. Nie opuszcza nas. Bóg zstąpił z nieba, stał się jednym z nas, potem zstąpił do otchłani, czyli był i jest gotowy podążać za człowiekiem, dokądkolwiek on idzie. Jest z nami cały czas, tak jak z uczniami uciekającymi do Emaus.

Wskazywanie drogi jest statyczne. A bycie drogą to jest uczestniczenie w życiu człowieka cały czas. Kluczem jest człowieczeństwo Jezusa.

Dlaczego?

Dlatego, że my dojrzewamy do pełni życia, do pełni człowieczeństwa – czy też, mówiąc chrześcijańską nomenklaturą – uświęcamy się poprzez konkretne uczenie się od Jezusa tego właśnie pełnego, zdrowego człowieczeństwa. Jego myśli przenikają moje myśli; Jego wola wpływa na moją wolę; Jego Najświętsza Dusza rozświetla moją duszę. W przestrzeni Jego obecności zdrowiejemy, dojrzewamy, rozwijamy się. To jest bardzo dynamiczne; droga jest bardzo dynamiczna! To jest życie, to jest ruch!

Czy to w ogóle jest możliwe, żeby człowiek – ze wszystkimi swoimi ograniczeniami – sięgnął Boga?

To właśnie jest fenomen chrześcijaństwa! Dawni filozofowie stwierdzili, że człowiek nie może zaprzyjaźnić z Bogiem. Bo przepaść jest zbyt wielka. Do akcji wkroczyła jednak niesamowita miłość naszego Boga, który z własnej inicjatyw przekroczył tę barierę. Bóg, stając się człowiekiem, umożliwił nam takie spotkanie, taką przyjaźń, takie zjednoczenie. I to nie poprzez wyjście człowieka poza ludzkie możliwości. Nie poprzez jakieś odmienne stany świadomości, jakąś nirwanę, jakieś doświadczenia nadnaturalne. Mamy tę możliwość w przestrzeni człowieczeństwa Jezusa Chrystusa. Czyż ta prawda nie jest szokująca?

Jaka prawda?

To, że Bóg stał się tak dostępny w Jezusie Chrystusie.

Chyba czasem zbyt płytko przeżywamy Boże Narodzenie. Zamiast wstrząsającego misterium mamy sielskie rodzinne świętowanie.

Droga jest jedna: to Jezus. Ale konkretnych i różnych sposobów jej przebywania jest wiele. Nazywamy je duchowościami.

Podkreśliłabym, że to nie są różne drogi, ale różne sposoby kroczenia tą jedną jedyną drogą, jaką jest Jezus. Bo można sobie biec truchcikiem. Można iść noga za nogą. Można się podpierać kijkiem. Ale fundament jest jeden – to Jezus Chrystus. Wszystko, co próbuje zdobyć Boga poza Jezusem Chrystusem, jest jakimś nieporozumieniem.

Jest gnozą.

To prawda. Często jest to próba wprowadzenia jakiegoś czynnika nadzwyczajnego, próba wyposażenia w coś, co jest nie-ludzkie. Warto o tym wiedzieć, żeby móc praktycznie zweryfikować to, co jest nam proponowane.

Zarazem – jak powiedział św. Bazyli – "człowiek nie jest nikim innym, jak stworzeniem, które otrzymało nakaz stania się bogiem".

Tak! To jest kolejna rzecz, o której obawiamy się mówić wprost: celem tej drogi jest przebóstwienie. Bóg stał się człowiekiem, żeby człowiek odzyskał swoją pełną naturę ludzką, a to oznacza właśnie podobieństwo do Boga. Pierwsze imię człowieka w Biblii to "podobny Bogu". To było zanim jeszcze pojawiło się słowo "grzesznik". Chodzi więc o odzyskanie pełnego światła, które jest odblaskiem światła Boga. Inaczej nazywamy to udziałem w Boskiej naturze. Bo miłość ma w swej naturze to, że zrównuje osoby.
Niesamowite, do czego zostaliśmy wezwani! Trudno nam to pojąć, dlatego lepiej po prostu przed tą tajemnicą klęknąć i ją kontemplować, zamiast dyskutować, bo miłość Boga do nas przekracza wszelki rozum.


Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała