Z Małgorzatą Rybicką – wdową po Aramie Rybickim rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Arkadiusz Rybicki urodził się w 1953 w Gdyni. W latach 70. związał się ze środowiskiem opozycyjnym. Współpracował z KOR, był współzałożycielem Studenckiego Komitetu Solidarności. W sierpniu 1980 wspierał strajkujących na Wybrzeżu. Wspólnie z Maciejem Grzywaczewskim spisał na tablicy 21 postulatów Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Kierował agencją prasową Biura Informacji Prasowej Krajowej Komisji Porozumiewawczej „Solidarności”. Został internowany w Strzebielinku. Od 1990–1991 pracował jako szef Zespołu Obsługi Politycznej w kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy. Od 1999 do 2001 był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Od 2005 zasiadał w sejmie RP.
Barbara Gruszka-Zych: Gdy państwa syn Antek pyta „kiedy wróci tata”, co Pani odpowiada?
Małgorzata Rybicka: – Że tatuś nie wróci, bo jest w niebie. Ale Antek też sam sobie znalazł wytłumaczenie. Mówi: „Była katastrofa, samolot się rozbił, wszyscy zginęli, tatuś jest w niebie”. Odwiedzając grób męża na cmentarzu, tłumaczyłam mu, że w niebie tata jest wesoły i spokojny, patrzy na nas, uśmiecha się i mówi: „Jaki to dzielny chłopak, ten nasz Antoni”. Do Antka trzeba zwracać się prosto, żeby zrozumiał tematy, które dla nas – pełnosprawnych też są bardzo trudne.
A jak Pani sobie wyobraża niebo?
– Bardzo bym chciała spotkać się tam z bliskimi… Z mężem… I, żebyśmy dalej byli dla siebie ważni w sposób osobowy. Mam nadzieję zobaczenia po drugiej stronie Boga twarzą w twarz, ale trudno mi pamiętać o niej na co dzień i czerpać z tego radość.
Nieraz mówiła Pani, że to trudna nadzieja.
– Myślę, że niewielu jest ludzi tak wielkiej wiary, niesionych przez tę nadzieję cały czas. Ja co dzień borykam się z żałobą. Pomimo że wiem, iż najbliższy mi człowiek znalazł spokój i ukojenie, to poczucie straty i brak jego obecności są bardzo dotkliwe. To ogromna wyrwa. Byliśmy małżeństwem przez 34 lata, znacznie dłużej razem niż osobno.
Czy rozmawialiście o śmierci?
– Raczej ja powtarzałam, że byłoby dobrze zestarzeć się i umrzeć razem. Przypominaliśmy sobie znajome pary, w których jedno poszło zaraz za drugim. Na przykład znane z opozycji małżeństwo Walendowskich. Oni umarli prawie w tym samym czasie. Ale nam to nie było dane. Raczej nie rozmawialiśmy na tematy teologiczne, np. o życiu po śmierci. Mąż był człowiekiem wierzącym, ale to ja miałam większą skłonność do poruszania kwestii natury religijnej. Aram się nawet ze mnie śmiał i z czułością mówił, że jestem jego biskupem i rzecznikiem od spraw psychologicznych. On był aktywny na zewnątrz, zawsze pełen idei, które chciał wcielać w życie. Taki polityk z krwi i kości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych