Unia Europejska odmawia pomocy Włochom w przyjęciu imigrantów napływających na Lampedusę. „Włochy pozostały same (…)Zastanawiamy się poważnie czy w takiej sytuacji jest sens nadal przynależeć do Unii Europejskiej” – podsumował minister Roberto Maroni.
Jak donosi włoski dziennik "Avvenire", włoski minister spraw wewnętrznych zdenerwowany opuścił salę obrad w Luksemburgu, gdzie właśnie zakończyła się pierwsza tura rozmów Rady Unii Europejskiej na temat sytuacji nielegalnych imigrantów masowo napływających z Tunezji do wybrzeży Lampedusy. Maroni zapowiedział jednak, że Włochy nie wycofają się z pomocy uciekinierom, „będą robić nadal to co do nich należy”. „Mimo, że zdajemy sobie sprawę z sytuacji w jakiej znajdują się Włochy, Unia Europejska uważa za przedwczesne wdrażanie w życie mechanizmów unijnych dotyczących ochrony dla uciekinierów” – podsumowała Cecylia Malmstroem, komisarz ds. wewnętrznych UE. O uruchomienie specjalnej dyrektywy europejskiej wystąpili ministrowie rządu włoskiego i Malty. Chodzi o regulacje dotyczące „minimalnych standardów przyznawania tymczasowej ochrony na wypadek masowego napływu wysiedleńców” oraz o uruchomienie środków „związanych z przyjęciem takich osób wraz z jego następstwami” (dyrektywa 55 z 2001 r.).
Tymczasem na Lampedusie sytuacja jest wciąż napięta. Codziennie do portu wpływają łodzie z uciekinierami z Afryki. Większość z nich to mężczyźni ok. 30 roku życia pochodzący z Tunezji, Libanu i Egiptu. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy na włoską Lampeduzę przedostało się nielegalnie ponad 22 tys. osób. Kilka tysięcy forsuje też morskie granice Francji. Na morzu utonęło 250 osób. W trakcie przeprawy na jednej z szalup urodziło się na pełnym morzu dziecko.
Tamtejszy ośrodek dla uchodźców od dawna pęka w szwach: przybysze z Afryki śpią więc w porcie, na ulicach, na skałach. Mimo trudnej sytuacji mieszkańcy wyspy (ok. 5 tys.) włączają się w pomoc, dzielą się żywnością, czystymi ubraniami. Ale dochodzi tez do spięć: imigranci podpalili budynki tamtejszej parafii. Istnieje ryzyko wybuchu epidemii.
Włoski premier, Silnio Berlusconi dwukrotnie odwiedził już wyspę. Ogłosił też kryzys humanitarny prosząc o pomoc Unię Europejską. Wobec obojętności państw europejskich, Berlusconi nie zawahał się użyć ostrych słów pod adresem Brukseli: „Wasza obojętność jest deprawująca. Albo nam pomożecie, albo będziemy musieli się rozdzielić!”. Czy to początek cichej unijnej rewolucji? Niewykluczone, bo Berlusconi grozi, że wszystkim uciekinierom wyda zezwolenia na wjazdy do innych krajów Europy. Może wówczas stary kontynent wreszcie się obudzi.
W ubiegłym tygodniu w sprawie imigrantów spotkali się przedstawiciele władz Francji i Włoch. Wypracowali oni wspólną strategię do „walki z nielegalną” imigracją do Europy. W czasie spotkania, które odbyło się w Mediolanie ustalono, że oba państwa zorganizują patrole morskie i lądowe wzdłuż południowych granic starego kontynentu, a łodzie z uciekinierami z wybrzeży Tunezji dryfujące w kierunku Lampeduzy będą zawracane na ląd afrykański. Szykują się także zaostrzenia przepisów dotyczących zezwoleń na pracę i stały pobyt w obu państwach.
Na takie rozwiązania nie zgadza się Europejska organizacja ds. Migrantów: twierdzi, że tak nie da się powstrzymać fali imigrantów, gdyż będą oni wybierać trudniejsze do przebycia pasma morza, tym samym narażając się na śmierć. Sprzeciw wystosowała także Stolica Apostolska. Jednocześnie swoją gotowość do przyjęcia imigrantów zgłosiła Malta. Tamtejszy ordynariusz z Gozo, bp Mario Grech, przekonywał, że „uchodźcy tak jak i my są stworzeniami Bożymi i potrzebują współczucia w sytuacji, kiedy zmuszani są do ucieczki przed wojną i głodem. Niektórzy z nas wola wybrać postawę Piłata, który w obliczu wyzwania wolał umyć ręce, jakby nic się nie stało”.
Joanna Bątkiewicz Brożek / GN