Myśl: Przed Wielkanocą będzie jeszcze jedna okazja na minirekolekcje. W Wielką Sobotę tłumnie zejdą się ludziska z dziećmi na poświęcenie świątecznych potraw
Wracam do tematu rekolekcji. Nie byłem tego roku w żadnej wielkiej parafii. Wliczając moją parafię, prowadziłem trze serie rekolekcji. Każde inne. Inna filozofia programu, inny udział parafian, inne przygotowanie liturgii, inna organizacja spowiedzi. I to nie w kategorii „lepiej – gorzej”, po prostu inaczej. Rekolekcjonista dostaje od proboszcza plan, nieraz się dziwi, dlaczego właśnie tak? Potem okazuje się, że tak jest najlepiej, albo inaczej nie można. Bo tradycja, bo kościółek na filii, bo gimnazjaliści wracają dopiero o czwartej. Większość tych okoliczności ginie z oczu w mieście, gdzie zawsze jest ten trzon ludzi, którzy kościół wypełniają. Rekolekcjonista dyskretnie ich liczy, zerknie do rocznika, ilu jest parafian. I nawet nie mówi proboszczowi, ile procent się doliczył. Po co mówić, proboszcz i tak wie. A rozrzut tych obliczeń ogromny – od niespełna 20 do 80 procent.
Gdzie rekolekcje bardziej potrzebne? Oczywiście tam, gdzie procent najmniejszy. Ale tam potrzebne są rekolekcje zupełnie innego rodzaju. Tam trzeba by wyjść do tej brakującej większości. Tylko jak? Transmitując drogą radiową czy internetową nauki i nabożeństwa? Sięgam po internet. Zdaję sobie jednak sprawę, że w ten sposób nie dotrę do wielu – tym bardziej że większość parafii nie przyzwyczaiła ludzi do swojej żywej, kilka razy w tygodniu aktualizowanej strony. Albo jej w ogóle nie ma. Wielka to szkoda – ale to inny temat. Pytanie, jak dotrzeć do tej brakującej reszty, zostaje otwarte. Ja już jestem z kończącej się epoki – i historycznie, i duszpastersko. Pewnie niczego nie wymyślę. Ale problem mnie dręczy.
Przed Wielkanocą będzie jeszcze jedna okazja na minirekolekcje. W Wielką Sobotę tłumnie zejdą się ludziska z dziećmi na poświęcenie świątecznych potraw. W kościele zapachnie wędlinami i chrzanem. I wtedy duszpasterz ma ostatnią ewangelizacyjną szansę. Moje najwcześniejsze świadome kontakty z kościołem to była właśnie ta okazja. Mieliśmy daleko i na piechotę. Do kościoła chodziło się czasem – to z mamą, to z tatą. Na Wielką Sobotę – zawsze. Malcowi została w pamięci tajemnicza aura tego wydarzenia i tej inności wyglądu świątyni. To była ewangelizacja bez słów. Przed sześćdziesięciu laty ksiądz nic nie mówił, coś tam odmruczał z jakiejś księgi, pokropił – i tyle. Dziś wiemy, że potrzebne jest słowo. Taka nauka rekolekcyjna w pigułce. Otoczona przedświątecznym nastrojem, radością promieniującą z księdza i towarzyszącego mu ministranta, tajemniczością przestrzeni kościoła i Bożego grobu... Trzeba dobrze, po mistrzowsku, przygotować te dwuminutowe rekolekcje dla wszystkich. Dobrze, że tylu ludzi przyjdzie choć zobaczyć Jezusa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak