Nadzieja na najciemniejszej z dróg. O opuszczeniu raju mówi o. Bartłomiej Hućko SJ

Miłosierdzie Boga przejawia się w tym, że nawet wtedy, kiedy człowiek nie wybiera miłości, Bóg chce chronić jego życie – mówi jezuita.

 

Znawcy Biblii i życia duchowego analizują z nami kluczowe momenty, w których w Piśmie Świętym pojawia się motyw drogi. „Bezpiecznej drogi” to wakacyjny cykl dziesięciu rozmów, przygotowanych przez redakcję Gosc.pl.

Jarosław Dudała: Pierwsza opisana w Biblii droga – wyjście człowieka z raju – to chyba najtragiczniejsza z dróg. Bo to droga nie DO, ale OD Boga. Z drugiej strony, może to nie ta droga jest tragiczna? Przecież największa tragedia tkwiła w samym grzechu, a nie opuszczeniu raju, które było tylko konsekwencją tego grzechu. To zresztą dość powszechne doświadczenie także dzisiaj: nie boimy się obrażać Boga grzechami – my się boimy tylko skutków popełnienia zła.

O. Bartłomiej Hućko SJ: Można tak na to patrzeć. Ale ja skierowałbym raczej uwagę na kwestię wolności. Fragment Pisma Świętego, który mówi o odejściu z raju, jest typiczny, tzn. on nie rozegrał się w jednym momencie – on wciąż się dzieje w historii relacji Boga i człowieka, czyli w historii zbawienia. Ta historia jest zawsze historią miłości. A w historii miłości, która pozostaje relacją, najważniejsza jest wolność. Ona stanowi o pięknie tego, co wydarza się między człowiekiem a Bogiem albo o dramacie, który się między nimi rozgrywa. Wolność jest esencją prawdziwej i autentycznej miłości. Przy czym nie zapominajmy, że właśnie do doświadczenia pełni wolności prowadzi człowieka Pan Bóg.

Mówię o tym, bo my myślimy, że w relacji człowieka do Boga droga polega na dojściu do komfortu, albo do szczęścia, które my określamy najczęściej jednak w kategoriach tak czy inaczej określanego „dobrostanu”. Tymczasem w relacji człowieka do Boga droga prowadzi w kierunku coraz głębszej miłości.

To niekoniecznie oznacza komfort...

To widać w naszym codziennym życiu. Np. kiedy młode małżeństwo czeka na potomstwo i ono się pojawia, małżonkowie stają się bardziej zaangażowani. Muszą przestawić na nowe tory całe swoje funkcjonowanie. Nie dosypiają, nie dojadają. Mają wiele dodatkowych obowiązków. Pojawia się jakiś dyskomfort. Ale ich droga staje się drogą większej miłości, większego dawania, większego przekraczania siebie.

Do tego typu relacji, do miłości zaprasza nas Pan Bóg. Ona człowieka karmi, rozwija, pokazuje nowe przestrzenie życia.

Mówi Ojciec o wolności człowieka. Tymczasem księga Rodzaju mówi o tym, że to Bóg wygnał człowieka z raju. Mówi o cherubach, strzegących wejścia do niego, w domyśle: przed człowiekiem, który mógłby chcieć się tam wedrzeć. To wskazuje na to, że to wygnanie było aktem wolności Boga, nie człowieka.

Wszystkie te elementy, zwłaszcza znak cherubów, bywają błędnie interpretowane. Bo czemu służy tu figura duchów, które są bardzo blisko Boga? One mają strzec Tajemnicy.

Dlaczego?

Dlatego, że Pan Bóg jest miłosierny. Miłosierdzie przejawia się w tym, że nawet wtedy, kiedy człowiek nie wybiera miłości, Bóg chce chronić jego życie. To wszystko, co się potem rozgrywa: wybory – nie-wybory, miłość – nie-miłość, wolność – brak wolności – to wszystko rozgrywa się wokół tajemnicy życia. Dramat polega na tym, że człowiek, wybierając drogę OD Boga, oddala się od życia. Idzie w kierunku przeciwnym niż do drzewa życia. Jest to kierunek ku śmierci.

Obraz z Księgi Rodzaju temu przeczy. To Pan Bóg jakby wygradza raj, izoluje go od człowieka. Wygląda to tak, jakby chronił drzewo życia przed człowiekiem, a nie dla niego.

Oba te stwierdzenia są, moim zdaniem, prawdziwe.

My też, gdy widzimy, że ktoś swoim postępowaniem zaprzecza swojemu człowieczeństwu, niszczy swoje życie, musimy chronić go przed nim samym. Gdy człowiek nie radzi sobie z własną wolnością, jesteśmy skłonni tę wolność – jako społeczność, wspólnota, grupa – bardzo daleko ograniczać. W jakim celu? Ano właśnie dla ochrony dobra i dla ochrony życia. Sami przyjmujemy takie postawy, więc nie dziwmy się Panu Bogu, który jest największym z pedagogów.

A może chodziło o to, że gdyby człowiek po grzechu skosztował owocu drzewa życia, to wybrane przez niego zło by się w nim spetryfikowało, zostało w nim na zawsze?

Oddalanie się od Pana Boga jest ze swej natury kosztowaniem czegoś innego niż On, poszukiwaniem czegoś innego niż On sam. Proszę zobaczyć: w tym jest mądrość Pana Boga, który zawsze będzie próbował postawić granice. Pragnie dać maksimum wolności, ale stawiać przy tym wyraźne granice.

To widać w przypadku śmierci. Ojcowie Kościoła mówią, że śmierć jako taka jest dla nas wyrazem Miłosierdzia Bożego. Złe duchy, które nie doświadczają śmierci, zatracają się w drodze od Pana Boga. Jeśli raz wybiorą kierunek od Boga, to nie są w stanie wyskoczyć z tych kolein. Doświadczenie śmierci – mówi np. św. Ireneusz z Lyonu – stawia barierę: zło może się wydarzać tylko do pewnego momentu. Oddalanie się od Boga może się wydarzać tylko do pewnego momentu.

A potem?

Potem śmierć stawia złu granicę. Najtragiczniejsze postaci w historii ludzkości mogły czynić zło tylko do pewnego momentu. Człowiek – w dramatycznych warunkach – może odzyskać Boga, miłość, życie. To się dzieje w warunkach exodusu – przejścia przez bramę życia i śmierci. To ostatni moment w którym Pan Bóg znowu woła i daje szansę na odzyskanie siebie. To jest  – jak mówił kard. Ratzinger – ostatnie wołanie miłosiernego Boga o odzyskanie przez człowieka właściwego kierunku.

I to, o czym mówimy, na wymiar bardzo egzystencjalny. Św. Ignacy Loyola mówił o drodze odchodzenia od Boga jako strapieniu duchowym. Dla kogoś, kto zajmuje się duchowością chrześcijańską, oczywiste jest, że sytuacja odchodzenia człowieka od Boga jest niczym innym, jak ścieżką strapienia duchowego. Dlatego tak ważne jest rozeznawanie duchowe, czyli wychwytywanie kierunku, w którym człowiek pozostaje w danym momencie wewnętrznie: kierunku od Boga czy do Boga. Kierunek od Boga zawsze nazwiemy strapieniem duchowym.

Jakie to ma konsekwencje praktyczne?

Ano takie, że w ten sposób przekładamy rozmowę o filozofii czy teologii na doświadczenie codzienne.

Przykład: Adam i Ewa, oddalając się od Pana Boga – nawet jeszcze w raju – wchodzą już w lęk, nieufność. Dlaczego? Bo obierają kierunek od Pana Boga. Od relacji ufnej, serdecznej, czułej do relacji podejrzliwości, sprawdzania, kontroli, nieufności – czyli właśnie strapienia duchowego! Człowiek zaczyna się bać, przestaje sobie ufać i wchodzi w trudy. Wszystko staje się trudem. Myślenie jest trudem, relacje są trudem, przyjmowanie drugiej osoby jest trudem – czy to Pana Boga, czy drugiego człowieka. "Bycie dla" jest trudem, a nawet bycie kobietą i mężczyzną staje się trudem.

Opisane w Księdze Rodzaju trudy kobiety to trudy zradzania, a trudy mężczyzny to trudy "dochodzenia do", co oznacza, że wszystko, co dobre, będzie go kosztowało. Z tego bierze się wiele kryzysów dotyczących męskości: uciekamy od trudu, od decyzji, od brania odpowiedzialności.

U kobiet z kolei kryzys przejawia się w niezgodzie na ból zradzania, na drogę ("ja chcę szybko i chcę wszystko"). Nie ma pełnej zgody na rozwój, na przejście ku czemuś, na to, że coś trwa i jest długim procesem.

Czy jest na tej drodze nadzieja?

Widzę ją w wielu momentach. Pierwszy moment to nawoływanie Boga – i to właśnie tuż po decyzji odejścia. Jest to moment nieporzucenia. Bóg nigdy nie porzuci. On od razu woła. To pierwszy moment miłości miłosiernej.
On nam potem pięknie wybrzmi w drodze do Emaus, gdy Bóg się dołącza. Do kogo? Do człowieka, który się od Niego oddala, który Go pozostawia. Nie dołącza się przecież do takiego, który jest wspaniały, który tęskni, który wybiera Boga.

Drugi moment to obraz miłosiernego ojca, który nigdy nie porzuca syna marnotrawnego. A on przecież traktuje go jak umarłego. Bo czyj majątek się dzieli? Rodzica, który jest martwy. Dla syna ojciec umarł. W jego życiu i relacji ojciec umarł. Tymczasem ojciec wciąż wychodzi mu naprzeciw, tęskni, czeka, nie pozostawia. Emocjonalnie cały czas jest przy synu.

Mówię o tym, bo my często zapominamy, że Bóg przeżywa nasze relacje ze Sobą. To kwestia rozumienia Pana Boga, Jego obrazu wewnątrz nas.

Trzecia kwestia to ta poruszana przez teologów klasy św. Ireneusza z Lyonu czy kard. Ratzingera: motyw śmierci, która jest ponownie wyrazem miłosierdzia, postawieniem bariery, za którą człowiek wchodzi w kriseos, czyli kryzys – sytuację, która wymaga decyzji, w jakim kierunku ty się ostatecznie orientujesz.

Ja widzę w Księdze Rodzaju jeszcze jeden znak nadziei: postać Henocha, który "znikł, bo zabrał go Bóg". To jakby opis wniebowzięcia – zapowiedź tego, że Bóg ostatecznie pokona śmierć, co też nastąpiło przez Zmartwychwstanie Jezusa.

Pana Boga naprawdę nic nie ogranicza. Dla Boga nawet śmierć staje się narzędziem odzyskiwania nawet tych, którzy się Go wypierają, zatracają się w drodze od Boga.

Ja to jeszcze bardziej widzę w Księdze Ozeasza. Tam jest wyraźnie wybrzmiewający u Proroka motyw: "idź i pokochaj ponownie". To znaczy: wróć i wybierz relację, wybierz miłość, wybierz życie z osobą, która cię zdradziła, opuściła, cudzołożyła, zraniła i bardzo świadomie wybrała oddalenie się od ciebie. A ty idź i pokochaj jeszcze raz.

Mocno prawnicza interpretacja podkreśla, że człowiekowi dane jest raz umrzeć, a potem – sąd. A ten sąd jest rozumiany w sposób bardzo negatywny, jako narzędzie wymierzenia kary. W Ojca ujęciu ten sąd nabiera wydźwięku pozytywnego – to ma być sposób na uratowanie człowieka.

Spojrzenie legalistyczne, które pan przywołał, jest bliskie szkole luterańskiej i kalwińskiej: śmierć, sąd, a dopiero potem Bóg może zacząć działać, czyli może okazywać miłosierdzie, przygarniać człowieka, któremu nic się nie należy i który normalnie byłby potępiony.

Jeśli pójdziemy po linii tradycji katolickiej, znajdziemy prawdę, że Bóg nie jest zobligowany do niczego. Nie jest więc też zobligowany do sądzenia, wymierzania sprawiedliwości. On używa tych narzędzi po to, by uratować dobro w nas.

Gdy w Starym Testamencie mowa jest o ratowaniu "reszty Izraela", to nie chodzi tylko o resztę narodu, ale także o resztę dobra, miłości, prawości. Generalnie Bóg zajmuje się ratowaniem dobra. Do tego służy Mu także śmierć i sąd.

Widać to u najbliższego przyjaciela Boga – św. Jana. W janowym opisie rozmowie z Nikodemem Jezus mówi, że sąd będzie dla tych, którzy nie wybrali relacji z Chrystusem. Sąd będzie dla tych, którzy wybierają ciemność, którzy nie mają relacji przyjacielskiej z Synem Ojca. Bo jak można sądzić przyjaciół i kogoś z kim się jest już w relacji przymierza i miłości?!

Przyznajmy jednak, że przytoczone przeze mnie surowe podejście nie jest zakorzenione wyłącznie w tradycji protestanckiej. Wiele znajdziemy go u katolików, wprawdzie nie w doktrynie, ale w mentalności i w kaznodziejstwie.

Tak, dokładnie tak bym to określił. Chodzi zwłaszcza o kaznodziejstwo budujące nastrój grozy. Tymczasem jeśli mamy dobry, oczyszczony obraz Pana Boga, to widzimy, że On się posługuje wszystkim, aby nam pomóc.
W Księdze Rodzaju mamy te słynne skóry, w które Bóg odziewa człowieka, bo nie chce, żeby człowiek się poranił, które okrywają tę tragiczną nagość, jaka pozostaje, gdy będzie odchodził z raju, nawet jeśli sam to wybrał. Motyw ten wróci w Ewangelii Marka, kiedy w Ogrójcu, tuż po pojmaniu Jezusa, jeden z uczniów zacznie uciekać, czyli wybierze kierunek od Boga, kierunek porzucenia Boga – to uciekał będzie nagi, odarty z godności i pełen lęku.

Także znamię, które otrzymał Kain po zabójstwie Abla, nie było znamieniem niewolnika, ale rodzajem listu żelaznego, aby – jak mówi Biblia – "nie zabił go, ktokolwiek go spotka".

Zwróćmy uwagę, w jakiej kulturze pada to stwierdzenie o znamieniu. Znamiona otrzymywali w niej żołnierze, niewolnicy i zwierzęta ze stada. To był znak przynależności oraz tożsamości. Znamię jest znakiem przynależności do jakiegoś Pana, jak w przypadku żołnierzy lub niewolników. Równocześnie pozostawało znakiem przynależności do stada także wtedy, gdy zagubię się jak owca. Św. Ireneusz z Lyonu powołuje się na stworzenie człowieka "na obraz i podobieństwo Boże". To znamię jest obrazem, znakiem przynależności do Boga, który nosimy w sobie także wtedy, gdy utracimy podobieństwo do Niego. Gdy wybieramy drogi alternatywne, drogi od Niego… Owo znamię zawsze zidentyfikuje nas jako dziecko Boże, nawet jeśli jesteśmy bardzo daleko od Boga – czy ten dar szanujemy, czy nie.


Zobacz: Wszystkie odcinki wakacyjnego cyklu „Bezpiecznej drogi”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała