Twierdzą, że do rosyjskiej armii wcielono ich prawie siłą, na froncie wypełniali tylko nieistotne zadania, a o zbrodniach na ukraińskich cywilach dowiedzieli się dopiero w niewoli. Rosyjscy jeńcy wojenni, których PAP widziała w obozie na zachodzie Ukrainy, nie czują winy za to co zrobili w tym kraju.
Regularnie karmieni, leczeni i traktowani zgodnie z konwencją o jeńcach wojennych, marzą o wymianie na ukraińskich żołnierzy, którzy znajdują się w rosyjskiej niewoli. Liczą, że szybko uda się im wrócić do domu, do Rosji.
"Oni nie czują żalu, ani nie uważają, że postąpili źle. Doskonale wiedzą, co mają mówić i powtarzają, że są małymi ludźmi, którzy niczego nie rozumieją. 99 procent z nich nie czuje żadnej winy" - wyjaśnia oprowadzając po obozie Petro Jacenko z ukraińskiego sztabu koordynacyjnego ds. jeńców wojennych.
Nazwa miejsca, w którym znajduje się obóz, jest utajniona. Dziennikarskie wizyty załatwiane są z ogromnym wyprzedzeniem i odbywają się raz na dwa miesiące. Jeńców można fotografować i nagrywać jedynie wtedy, gdy sami się na to zgodzą. Rozmawiają niechętnie. Ożywiają się jednak, gdy pytają o papierosa i dają do zrozumienia, że za poczęstowanie podzielą się swoją historią.
Wymianę rozmowy na papierosa proponuje Jurij, szczupły 42-latek z Doniecka, który przez siwe włosy wygląda na znacznie starszego. Przekrzywiony bokserski nos sprawia, że wygląda raczej na podstarzałego chuligana, niż żołnierza armii, uważanej do niedawna za jedną z najsilniejszych na świecie.
"Ja nie walczyłem, nie strzelałem, ani nic. Pracowałem w magazynie armii Donieckiej Republiki Ludowej i stamtąd zostałem wysłany na wzmocnienie frontu" - zapewnia. "Ta wojna to przede wszystkim wojna informacyjna" - przekonuje.
Kiedy trafił do ukraińskiej niewoli bał się, że będzie torturowany. "U nas to wszystko wygląda zupełnie inaczej. W telewizji mówią, że jeńcy są torturowani, ale widzę, tak nie jest. Ja nie narzekam. Warunki są świetne, jedzenie dobre i dobrze nas traktują. Ale chcę wrócić do domu" - mówi w rozmowie z PAP.
Jako mieszkaniec Doniecka Jurij jest obywatelem Ukrainy, który przyłączył się do sił prorosyjskich separatystów w Donbasie. Za zdradę państwa grozi mu co najmniej 10 lat więzienia. Jeśli zostanie wymieniony, będzie przekazany stronie rosyjskiej i nie będzie odsiadywał wyroku.
Rosjanie i prorosyjscy bojownicy ze wschodniej Ukrainy, którzy trafiają do obozu na zachodzie kraju, mieszkają w kilkunastoosobowych salach. W ich oknach nie ma krat. Jeńcy mają dostęp do lekarzy, w tym doskonale wyposażonego gabinetu dentystycznego, biblioteki z rosyjskimi książkami i mogą oglądać ukraińską telewizję.
Mogą chodzić do cerkwi albo modlić się w miejscu, wyznaczonym dla wyznawców islamu. Jeśli chcą zarabiać, mogą pracować w obozowych warsztatach. Sklejają tam papierowe torby sklepowe albo wyrabiają meble ogrodowe.
"Pracując w warsztatach mogą zarobić do 400 hrywien (ok. 45 zł) miesięcznie. To wystarcza na papierosy i słodycze, które mogą kupić w obozowym sklepiku. Najbardziej popularnym towarem jest tam Coca-Cola, której nie ma w rosyjskich sklepach" - wyjaśnia Petro Jacenko ze sztabu koordynacyjnego.
Jeńcy mają także prawo do kontaktów telefonicznych z bliskimi w Rosji. Przychodzą na nie grupą i ustawiają się w kolejce do pokoju rozmów. Stoi w niej Wiaczesław, 27-latek z obwodu archangielskiego. Chce usłyszeć żonę i czteroletnią córeczkę.
Z zawodu jest kierowcą, a na Ukrainę trafił, gdy został zmobilizowany. Na pytania odpowiada półsłówkami "Wiedziałem, że jadę na wojnę, nic więcej. Zawieźli nas do Wodianego pod Donieckiem. Byłem w batalionie obrony, na trzeciej linii. Nie popełniłem żadnej zbrodni" - zaklina się w rozmowie z PAP.
Pytany, co o swoim udziale w wojnie przeciw Ukrainie powie córce, długo się zastanawia. "Pewnie będę milczeć. Niczego nie będę jej mówić" - ucina Rosjanin.
Jeńcy, którzy przeprowadzani z miejsca w miejsce przez strażników, poruszają się po obozie w całkowitej ciszy. Ubrani w granatowe stroje i czapki chodzą z założonymi do tyłu rękami. W ciszy wkraczają do stołówki, gdzie odbierają metalową miskę z zupą, porcję chleba, miskę z kaszą i kawałkiem mięsa oraz sałatkę z buraków.
Jedząc nie rozmawiają. Po posiłku wstają, jeden z nich odlicza to trzech, po czym chórem dziękują za obiad w języku ukraińskim.
"Regularne posiłki sprawiają, że po przyjeździe do obozu zaczynają przybierać na wadze. Nie można tego porównać do widoku ukraińskich żołnierzy, którzy wracając z rosyjskiej niewoli są skrajnie wyczerpani. Rosjanie , którzy znajdują się w naszym obozie nie wierzą, że ukraińscy jeńcy w ich kraju traktowani są znacznie gorzej" - podkreśla Jacenko.
Jedna z ukraińskich dziennikarek pokazuje Rosjanom zdjęcia wychudzonych ukraińskich żołnierzy, którzy byli w obozach jenieckich w Rosji. Pokazuje też zdjęcia zniszczeń, dokonanych w jej kraju przez rosyjską armię. Jej pytania o to, dlaczego poszli walczyć na Ukrainie, pozostają bez odpowiedzi.
W drodze do pracy czy na boisko jeńcy przechodzą między murami, na których umieszczono tablice z informacjami na temat ukraińskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Nad tablicami codziennie widzą napis "Chwała Ukrainie".
"My ich tutaj nie wychowujemy, bo to nie jest naszym zadaniem. Ci jeńcy są dla nas ważni z innego powodu: zostaną wymienieni na naszych, którzy znajdują się w niewoli w Rosji. Traktujemy ich w sposób cywilizowany i zgodny z prawem, czym pokazujemy, że Ukraina różni się od Rosji właściwie we wszystkim" - mówi PAP przedstawiciel sztabu koordynacyjnego w obozie jenieckim dla Rosjan na zachodzie Ukrainy.