Nie miałem okazji napisać wcześniej o koronacji brytyjskiego monarchy, pierwszej tego rodzaju uroczystości, którą masowo mogliśmy oglądać.
Pora to nadrobić, wydarzenie mamy w świeżej pamięci, a odrobina czasowego dystansu służy jedynie refleksji. Najważniejsze stało się wcześniej. Król, wbrew wcześniej rozsiewanym pogłoskom, zdecydował się wstąpić na tron pod swym pierwszym imieniem, naznaczonym „piętnem” kontrrewolucji i katolicyzmu, jako Karol III. Karol I Stuart został zamordowany przez rewolucję (młody święty Jan Henryk Newman, jeszcze jako pastor protestancki, uważał go za męczennika). Karol II, niczym Konstantyn, nawrócił się na katolicyzm na łożu śmierci. Jego potomkowie (a dokładniej – potomkowie jego brata, Jakuba II, też katolika) zostali odsunięci od tronu, a legitymistyczny ruch jakobicki przez dziesiątki lat ofiarnie walczył o przywrócenie im korony. Największym powstaniem legitymistów kierował Karol Edward Stuart, zresztą prawnuk naszego Jana III Sobieskiego, przez swych zwolenników ogłoszony na wygnaniu królem Anglii, Szkocji i Irlandii jako Karol III właśnie. Było to w 1766 roku, dwadzieścia lat po powstaniu, którym tak mężnie kierował, w czasie gdy u nas zbliżała się konfederacja barska. Roger Scruton zwrócił mi wiele lat temu uwagę, że Elżbieta II dała swym synom „jakobickie” imiona, co zauważyli również ci, którzy parę lat temu kolportowali wspomnianą plotkę, iż książę Walii wstąpi na tron pod „porządnym protestanckim” imieniem Jerzego VII. Nie byłoby w tym nic dziwnego, skoro królowie z zasady mogą decydować o tym, jakie imiona będą nosić w trakcie panowania. Monarchia w dzisiejszych czasach działa w porządku symbolicznym i jest coś ujmującego w imieniu obecnego władcy Zjednoczonego Królestwa. Król w czasie koronacji oczywiście złożył wszystkie anglikańskie przysięgi, łącznie z potwierdzeniem „protestanckiej sukcesji”, czyli wykluczenia katolików od tronu. Jednak gest szacunku dla wspomnienia odsuniętej od tronu dynastii to ważny akt czci wobec całości pamięci narodowej. Sama protestancka przysięga była akcentem przykrym. Również pastorka czytająca Ewangelię albo momenty wprost synkretyczne, gdy „Gloria” w chórze śpiewał Sikh, a lekcję ze świętego Pawła czytał premier Sunak, hinduista. A jednak mimo całego tego zamętu uroczystość nosiła liczne ślady cywilizacji chrześcijańskiej, choć pogrążonej w głębokim kryzysie. Lord-Prymas słusznie powiedział, że namaszczenie nadaje autorytet, któremu nie dorówna żadna polityczna desygnacja. To właśnie ze względu na te ślady święty kardynał Newman (już po swym nawróceniu) zdecydowanie opowiadał się za zachowaniem monarchii takiej, jaka jest, do czasu nawrócenia Anglii oczywiście. Ciekawe natomiast, kiedy bezwyznaniowy Taliban zażąda wymazania z pamięci i usunięcia z życia takich uroczystości, kiedy rozlegną się głosy, że skoro „nie wszyscy” Brytyjczycy to anglikanie i monarchiści – trzeba niezwłocznie zlikwidować to, co „nie wszystkim”, na których się powołują, odpowiada. To, że jeszcze takich głosów nie słychać, świadczy o sile Korony brytyjskiej. Nawet jeśli w małym stopniu i w zdeformowany sposób monarchia przenosi ślady cywilizacji chrześcijańskiej, jest ciągle potężnym elementem więzi i tożsamości narodowej. A cywilizacja chrześcijańska ma przecież także naturalne fundamenty. U nas rzeczy są ciągle prostsze, bo monarchii wprawdzie nie mamy, za to możemy żyć Łaską przynależności do Kościoła powszechnego. Czyż więc nie powinno być nas stać na prostą (ale o ustalonym rycie, pozbawioną „spontanicznego” subiektywizmu) ceremonię błogosławieństwa Prezydenta Rzeczypospolitej? Czy nie powinniśmy nadal w jego intencji odmawiać modlitw ustalonych przez konkordat z 1925 roku? Przecież zerwanie tego konkordatu było znakiem zaciągania żelaznej kurtyny nad naszym zniewolonym krajem, a sama modlitwa nie traci nic ze swej duchowej wartości. „Ale czy wiadomo, kto będzie następnym prezydentem?” – powie ktoś. No właśnie, więc sam by decydował, czy tego błogosławieństwa chce. A ponownie odmawiana modlitwa za Prezydenta Rzeczypospolitej, niezależnie od tego, czy na niego głosowaliśmy, byłaby solidną szkołą tolerancji, chrześcijańskiej oczywiście. I oczywiście chrześcijańskiego, a zarazem państwowego – patriotyzmu.•
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek