Rosja nie jest i nie będzie partnerem dla Chin. Może być chińskim wasalem, a nawet chińską kolonią. W Moskwie wiedzą, że przegrana wojny w Ukrainie tylko ten proces przyspieszy.
Rok 1949. Chiński przywódca Mao Zedong składa pierwszą wizytę w ZSRR. Sowieckie stacje radiowe puszczają na okrągło pieśń o braterstwie radziecko-chińskim. W tym układzie nie ma jednak mowy o równorzędnym partnerstwie. Przekaz sączony w propagandowych utworach jest jasny: Związek Radziecki jest starszym bratem Chińskiej Republiki Ludowej. Nie chodzi tylko o „światło” rewolucji, jakie wyszło z Rosji, ale również o fakt, że Pekin był zmuszony przyjąć radziecką pomoc po wojnie domowej i japońskiej inwazji. Nie bez powodu w tle przemawiającego do „bratniego narodu” Mao Zedonga dominował ogromny wizerunek Lenina. Philipp Ivanov, historyk z Uniwersytetu Georgetown, który na łamach magazynu „Foreign Policy” przypomniał tę scenę, od razu dopowiada: „Chociaż Pekin chętnie przyjął radziecką pomoc, niechęć do bycia obsadzonym w roli młodszego brata była jednym z czynników, które ostatecznie doprowadziły do rozpadu tego związku”. Rzeczywiście, w ciągu lat Chiny całkowicie wyemancypowały się od Moskwy, tworząc własną drogę komunistycznej dyktatury. Dziś natomiast jesteśmy świadkami odwrócenia ról: to Moskwa występuje w roli młodszego brata Pekinu. Młodszego, to znaczy słabszego, potrzebującego wsparcia ze strony silniejszego. Niektórzy mówią już wprost o tym, że Rosja stała się de facto wasalem Chin. A ambicje władz w Pekinie sięgają o wiele dalej: perspektywa zrobienia z Rosji chińskiej kolonii jest nie tylko kusząca, ale nie całkiem odrealniona. Putin wie, że jego agresja na Ukrainę to również walka o przetrwanie Rosji jako państwa – teoretycznie ciągle jeszcze niezależnego, ale faktycznie już mocno uzależnionego od dawnego młodszego brata.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina