To, co zobaczyłam w Brzeźnicy na Podkarpaciu, przeszło moje najśmielsze oczekiwania!
W jednym z tygodników czytam reportaż o ludziach, którzy podjęli decyzję, by wyprowadzić się z dużego miasta i zamieszkać na wsi. Rezygnują z intratnej pracy, świetnej infrastruktury, z galerii handlowych i możliwości rozrywek, „aby się zresetować” i przestać ścigać z czasem. By odnaleźć wewnętrzny spokój, ciszę, dostrzec piękno natury i odnaleźć prawdziwe życie, jak twierdzą. To pozwala im odnowić relacje z najbliższymi, a często też z Bogiem. Takie zjawisko jest coraz częstsze, co więcej, jak wskazują prognozy GUS, proces wyludniania w wielkich aglomeracjach będzie się pogłębiał.
Mimo że sama od urodzenia mieszkam w Warszawie i nie wyobrażam sobie funkcjonowania poza nią, coraz bardziej rozumiem ludzi, którzy podejmują takie decyzje. W istocie bowiem poza zgiełkiem wielkich metropolii toczy się zupełnie inne życie, bardziej ludzkie i normalne. Miałam okazję ostatnio się o tym przekonać, gdy na zaproszenie dyrekcji Szkoły Podstawowej im. św. Jana Pawła II w Brzeźnicy na Podkarpaciu (50 km od Rzeszowa) mogłam wygłosić do uczniów kilka pogadanek na temat papieża Polaka – patrona tamtejszej szkoły. To, co tam ujrzałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Społeczność mocno zżyta. Autentycznie rodzinna atmosfera, tworzona przez bez reszty oddaną dzieciom panią dyrektor, określaną przez wszystkich po prostu mamą, i nauczycieli oraz katechetów, zaprzyjaźnionych ze sobą nawzajem i z uczniami. Spotkałam nauczycieli z powołania, którzy z pasją przekazują dzieciakom wiedzę, także o patronie szkoły św. Janie Pawle II (uczniowie wygrywają mnóstwo konkursów, także ogólnopolskich), bo ideały, które wpajał papież, przydadzą im się kiedyś w życiu, pozwolą rozwijać talenty i odnajdywać prawdziwe wartości. W Brzeźnicy spotkałam roześmianych katechetów. Jeden z nich, ksiądz (ma koszulkę z napisem: „Najlepszy proboszcz na świecie”), ma non stop otwartą plebanię, a przez całe lato codziennie wieczorem organizuje młodym z Brzeźnicy grilla w ogrodzie przy kościele; po drugim księdzu zaś już wszyscy płaczą, bo na dniach zostanie przeniesiony do innej parafii (taki jest los wikariuszy!)…
A może my, ludzie z „wielkich” miast, powrócimy do dobrych wzorców i odwrócimy proces migracji? Bo życie w wielkim mieście, jeśli tylko zechcemy, także może być normalne, przyjazne, ludzkie i Boże.•
Milena Kindziuk